Drodzy Czytelnicy!

Inaczej niż za poprzednich pontyfikatów, zwłaszcza po wielkiej encyklice Dives in misericordia, temat miłosierdzia wywołuje dzisiaj kontrowersje. Czy miłosierdzie Boga jest reakcją na grzech człowieka, czy też Bóg jest miłosierny z natury i kochałby czło­wieka miłością miłosierną, nawet gdyby nigdy nie wydarzył się grzech pierworodny (ks. G. Strzelczyk)? Czym jest „prawdziwe” miłosierdzie i jak je odróżnić od „fałszywego” miłosierdzia (ks. H. Zieliński)? Czy miłosierdzie to odruch wzruszenia na widok nieszczęśliwego człowieka, jak w przypowieści o Samary­taninie, czy też dopiero działanie podejmowane pod wpływem tego wewnętrznego poruszenia (ks. A. Kiełtyk, P. Kreeft)? Kiedy miłosierdzie okazuje się zwykłą pobłażliwością, a w związku z tym także brakiem szacunku zarówno dla ofiary, jak i sprawcy zła?

(…) Przyjęcie perspektywy, w której miłosierdzie Boże jest aktem (postawą, atrybutem itd.), dzięki któremu stworzenie w ogóle zaistniało, pozwala patrzeć na historię zbawienia (a więc na działanie Boga w dziejach mające na celu odwrócenie skutków grzechu) aż po wcielenie nie jako na nowy rodzaj boskiej aktyw­ności, w istocie wymuszony grzechem, ale raczej jako na prostą kontynuację pierwotnej postawy Boga.

(…) Nierzadko spotykający się w konfesjonale spowiednik i peni­tent zachowują się tak, jakby jednak wiedzieli, co się wydarzyło: odczytują zatem to spotkanie przez pryzmat wyznanych grzechów, jakby to grzech był w centrum tego spotkania.

(…) Forpocztą walki o tolerancję stały się środowiska uwikłane w grzechy o charakterze seksualnym. Dotyczy to głównie mniejszości seksualnych, jak również osób rozwiedzionych i żyjących w powtórnych związkach. Przy czym żądana tolerancja miałaby oznaczać nie tyle obojętność wobec moralnego zła, ile jego akceptację i uznanie za normę. Środowisk homoseksualnych i ich mocodawców nie satysfakcjonuje już postawa szacunku wobec homoseksualistów, o której wyraźnie mówi Katechizm Kościoła Katolickiego (KKK, 2358). Oczekują błogosławieństwa dla ich grzesznych związków i uznania ich za małżeństwa także w sensie sakramentalnym. Chodzi więc o całkowite odwrócenie wartości.

(…) Żeby lepiej zrozumieć (bo przecież nie usprawiedliwić) to, co wiąże się z faktem aborcji, warto jednak pokazać nieco szerszą perspektywę, która może ułatwić spotkanie z cierpiącą osobą tak, by również ona była w stanie, widząc jaśniej swoje postawy i motywacje, prostować fałszywe przekonania dotyczące własnych działań, a przede wszystkim zwrócić się ku nadziei. Istotny jest kontekst historyczny, z którego często wyrasta decyzja o aborcji. Każdy człowiek wychodzi z własnego domu rodzinnego z kilkoma walizkami wyposażenia na życie.

(…) Zdaje się, że jako przenikliwy i pilny czytelnik Ewangelii Benedykt bardzo szybko zrozumiał, że tego rodzaju miłość trwale przemieniająca człowieka najlepiej rozwija się we wspólnocie. Ta sama Ewangelia podpowiedziała mu metodę wcielenia tej miłości w konkretne życie za pomocą prawidłowo funkcjonujących instytucji.

Pewien gorliwy i pracowity duszpasterz, kiedy mówiono mu, by odpoczął, odpowiadał, że będzie miał całą wieczność na odpoczywanie, a teraz trzeba pracować dla królestwa Bożego.

Kapłańska gorliwość jest ze wszech miar potrzebna, ale trzeba uważać, by nie przesadzić. Nie należy mylić gorliwości duszpasterskiej z pracoholizmem.

(…) Wracając do pytania o potencjał szkoły w zakresie budowania wyobraźni miłosierdzia, należy zatem stwierdzić, że może być to potencjał niewykorzystany. Z jednej bowiem strony szkoła daje szansę na wyjście poza zainteresowanie sobą oraz swoimi bliskimi, na zmierzenie się ze słabością, biedą, wadami kogoś spoza kręgu moich najbliższych.

Najważniejszym przedsięwzięciem duszpastersko-finansowym św. Pawła była zbiórka ofiar od poganochrześcijańskich Kościołów z terenów dzisiejszej Turcji i Grecji dla judeochrześcijańskiego Kościoła-Matki w Jeruzalem.

Z KS. WALENTYM KRÓLAKIEM, proboszczem parafii pw. św. Augustyna i ojcem duchownym w Archidiecezjalnym Seminarium „Redemptoris Mater” w Warszawie, rozmawia ks. Łukasz Czubla

(…) Spowiednik powinien być na tyle cierpliwy i pełen miłosierdzia, by człowiek odszedł od konfesjonału ze świadomością, że może wrócić. Jeśli jest tylko słabo przygotowany, nie uznaje pewnych grzechów za grzech lub nie ma żalu za grzechy, trzeba mu to uświadomić, zaproponować rachunek sumienia, może lekturę katechizmu, coś, co pomoże mu stanąć w prawdzie.

Każde z błogosławieństw to krzyczący paradoks. Ci, których mądrość tego świata uważa za najmniej błogosławionych, okazują się najbardziej błogosławieni, i na odwrót. Pozornie przegrani są prawdziwymi zwycięzcami, a pozorni zwycięzcy – prawdziwymi przegranymi. Porażający kontrast dzieli pozory od rzeczywistości.

Przypowieści o zagubionej owcy, drachmie i synu marnotraw­nym są główną belką, na której opiera się cała narracja św. Łu­kasza o Synu Człowieczym, który przyszedł odnaleźć to, co zo­stało zagubione.

(…) Należy jednak przypomnieć, że jeszcze przed ogłoszeniem Nadzwyczajnego Jubileuszu Miłosierdzia w Polsce dość duża grupa kapłanów mogła uwalniać od ekskomuniki i w konsekwencji rozgrzeszyć grzech aborcji. Już w roku 1984, rok po ogłoszeniu nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego, „celem ujednolicenia na terenie całej Polski uprawnień do rozgrzeszania z ekskomuniki latae sententiae, w którą wpadają dopuszczający się przestępstwa przerwania ciąży, stosownie do normy kan. 1398” Konferencja Episkopatu Polski na sesji biskupów diecezjalnych określiła kapłanów, którzy jako spowiednicy otrzymują od swojego biskupa diecezjalnego uprawnienie do zwalniania z tej ekskomuniki.

(…) Stając zatem wobec problemu towarzyszenia osobom dotkniętym stratą, sami musimy zapytać siebie, co jest naszą nadzieją. I nie chodzi, rzecz jasna, o doktrynę. Tę każdy z nas chyba zna na tyle dobrze, że umie wyrecytować wszystkie potrzebne formułki, definicje, orzeczenia i dogmaty.

(…) W Polsce przygotowanie do małżeństwa narzeczonych (kiedyś mówiono dostojnie: nupturientów) ma długą tradycję. Od lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia wydawano kolejne (3) instrukcje episkopatu Polski na temat przygotowania do małżeństwa (pierwsza podpisana przez kard. Stefana Wyszyńskiego 12 lutego 1969 roku, druga 12 marca 1975 roku, kolejna 5 września 1986 roku).

(…) Trzeba wziąć pod uwagę, że na ogół dziecko jest przerażone ogromem doznawanego cierpienia i zagubione z powodu nierozumienia tego, co się dzieje w jego rodzinie. Chociaż wie, że to, czego doznaje, jest złe i niedopuszczalne, jednak na ogół doświadcza bezradności lub nieczułości innych członków rodziny i jeszcze bardziej czuje się osamotnione w przeżywaniu swego bólu i strapienia. Już samo to, że o swoich problemach mówi księdzu w konfesjonale, świadczy, że jest zdeterminowane wielkim natężeniem cierpienia.

„Jezu, ufam Tobie!” – rozlegał się w słuchawce telefonu spokojny głos, zaskakując dzwoniącego, który spodziewał się usłyszeć: „Słucham?” czy „Halo!”. To zawołanie towarzyszyło ks. Feliksowi Folejewskiemu SAC (1934-2015) przez całe życie: podczas formacji do kapłaństwa (założyciel jego zgromadzenia, św. Wincenty Pallotti, mówił o Bogu jako Nieskończonym Miłosierdziu), studiów na KUL-u, posługi ojca duchownego palotyńskich alumnów. W testamencie duchowym napisał, że stało się dla niego „światłem i programem życia”.

(…) Praca za małe wynagrodzenie, umowa-zlecenie podpisywana z miesiąca na miesiąc, brak perspektywy na urlop. Jak się okazało, na tym stanowisku jest spora rotacja, bo mało kto wytrzymuje to psychicznie, a dla mnie to był strzał w dziesiątkę! To, co moim poprzednikom niszczyło zdrowie psychiczne, mnie sprawiało radość, bo mogłem pomagać ludziom. Szybko się odnalazłem. Zadowolony byłem ja, moi pracodawcy i klienci. To naprawdę była łaska od Boga. Uzyskanie wolnego też okazało się nie być większym problemem.

(…) Nic tak jak modlitwa i częsta spowiedź nie przywraca mi pokoju serca i nie odnawia gotowości do ciągłego dawania im i sobie nowej szansy we wzajemnych relacjach. Z tego rodzi się dość prosta a jednak rewolucyjna konkluzja: mam ich przede wszystkim kochać, a nie tylko uczyć. Oni naprawdę to czują i bardzo sobie cenią; jednocześnie bardzo się dziwią, widząc, że komuś naprawdę na nich zależy. Autorytetu nie tworzy się przez wymagania i dyscyplinę (choć to też ważne), ale przede wszystkim przez miłość, by nieco bardziej żyć w perspektywie oddawania za nich życia. Jeśli tak się dzieje, to można nie przejmować się wieloma innymi błędami. Natomiast wszelka gorliwość czy dyscyplina kończy się tam, gdzie kończy się miłość.

Józef pochodzi z Egiptu. Jest synem jednego ze znanych kairskich imamów. Gdy przeszedł na chrześcijaństwo, ojciec własnoręcznie przypalał mu stopy, by wyrzekł się tej – jak mówił – bezecnej wiary. Syn nie ustąpił.

(…) Jestem katechetką niesłyszących już 35 lat. Mam bogate doświadczenia w pracy katechetycznej i duszpasterskiej wśród niesłyszących. W swoim życiu zakonnym poświęciłam się pracy wśród tych, którzy nie są do końca zaakceptowani przez społeczeństwo. Spora część moich uczniów i absolwentów założyła swoje rodziny.

KS. WOJCIECH PIKOR, Biblijne pytania o Boże miłosierdzie, Wydawnictwo „Bernardinum”, Pelplin 2016, ss. 172.

W ramach ogłoszonego przez papieża Franciszka Nadzwyczajnego Jubileuszu Miłosierdzia ukazało się sporo tematycznych pozycji książkowych. Wśród nich na uwagę zasługuje niewątpliwie książka ks. Wojciecha Pikora, która dotyka problemu bliskiego wielu ludziom – jak wyczytać orędzie o miłosierdziu Bożym z kart Starego Testamentu, w którym obraz Boga wydaje się być niejednokrotnie daleki od idei miłosierdzia? Książka odpowiada na to pytanie, rozbijając je na szereg kwestii szczegółowych. Pod lupę wzięte zostają szczególnie istotne, ale i szczególnie kontrowersyjne perykopy biblijne, którym przypisane zostają odważne pytania. Autor pyta na przykład, „jak w obliczu cierpienia wierzyć w Boże miłosierdzie” lub „czy można na Bogu wymusić miłosierdzie”.

„Musimy dorwać te szumowiny” – krzyczy w filmie „Spotlight” jeden z dziennikarzy gazety „The Boston Globe”, która w 2002 roku upubliczniła zmowę milczenia oraz tuszowanie afery pedofilskiej w archidiecezji bostońskiej. To właściwie odosobniony, w przypływie wściekłości, głos gniewu i desperacji. Takich reakcji z ust innych członków ekipy „spotlight” w filmie nie usłyszymy. Dziennikarze sami są przerażeni tym, co odkrywają – takiej skali samego zjawiska i mataczenia się nie spodziewali. Boli ich proceder zacierania śladów po nadużyciach, po ugodach „pod stołem” między mocodawcą sprawców a rodzinami ofiar. Gotowi są ponieść spore koszta swej determinacji, oprzeć się groźbom i naciskom ze strony „układu” (sędziowie, adwokaci, policjanci, duchowni), napotkać niejedne zatrzaśnięte przed nimi drzwi i psychicznie jakoś wytrzymać całą tę sytuację. Działają bez wyraźnej satysfakcji własnej, raczej w imię rzetelnie pojętego dziennikarskiego etosu: dążymy do prawdy, dokumentujemy, odsłaniamy dla dobra innych.

Pastores poleca