(…) Chęć pomocy jest zupełnie oczywista. Niepohamowana. Tutaj nie ma żadnych kalkulacji – trzeba ich ratować. Moja żona organizuje mieszkania wśród znajomych i sąsiadów. Niektórzy są zaskoczeni, ale po chwili namysłu otwierają drzwi swoich domów. Ja dwa razy jeździłem na granicę, przywoziłem ludzi. Za pierwszym razem jechałem w środku nocy do Korczowej. Odbierałem pięcioosobową rodzinę, która przez cztery dni wędrowała z Kijowa.


Gdy wsiedli do samochodu, młoda kobieta za moimi plecami zaczęła płakać. Rozmawiała z kimś przez telefon i szlochała. Potem na trasie widzieliśmy ciąg karetek pogotowia jadący na Ukrainę. Wtedy też płakali. Następnym razem na granicę jechałem samochodem wypełnionym pudłami z pomocą medyczną. Zapakował mi je kumpel z dzieciństwa. Opisał wszystko pięknie po ukraińsku. Przed granicą zrobiłem zakupy żywnościowe dla parafii po ukraińskiej stronie. Napisali wcześniej, czego potrzebują. Zostawiłem je w umówionym miejscu w Polsce. Następnego dnia przyszła wiadomość, że dziękują i że część z tych rzeczy wysłali do Kijowa...
Nigdy nie miałem żadnej naturalnej sympatii do Ukraińców. Wręcz odwrotnie – słyszałem trochę o bandach UPA, o Wołyniu. W tej chwili nie ma to żadnego znaczenia. Koło mnie są ludzie: kobiety i dzieci, które uciekają przed bombami. Zostawiają swoich mężów i ojców. Jak można by im nie pomóc?
Przyjechały do nas dwie kobiety z trójką dzieci. Pamiętam pierwsze chwile:… (…)

ZBIGNIEW


Więcej przeczytasz w najnowszym numerze kwartalnika PASTORES 95 (2) Wiosna 2022.





Pastores poleca