Z KS. ABP. ALFONSEM NOSSOLEM, biskupem seniorem diecezji opolskiej, rozmawia ks. Mirosław Cholewa


Jak Ksiądz Arcybiskup postrzegał w młodości, a jak dziś słowa św. Pawła: "W każdym położeniu dziękujcie"?

Wdzięczność jest oddechem duszy... Oczywiście, jak każda cecha chara­kterologiczna, podlega ewolucji. Dlatego wewnętrzne przekonanie człowieka do wdzięczności, zwłaszcza w związku z tym cytatem Pawłowym, też - siłą rzeczy - musi się rozwijać. Kapłan ze swej istoty musi być czło­wiekiem Eucharystii, a eucharistein znaczy "dziękować". Wdzięczność kapłańska ma zatem specyficzną głębię. Człowiek młody nie jest jeszcze w tej wdzięczności tak mocno zakotwiczony jak człowiek starszy, który w oparciu o doświadczenie życiowe wiele nawet o niej nie mówi, a raczej ją w konkretny, widzialny sposób ukazuje. W młodości nie jesteśmy w stanie tak apriorycznie w ujęciu Pawłowym być za wszystko wdzięczni, w każdym położeniu dziękować, a jeśli jesteśmy do tego zdolni, to bardzo często wdzięczność nie wiąże się z radością, a powinna się z nią wiązać! Kiedy człowiekowi przybywa lat i doświadczenia, wdzięczność w nim dojrzewa. Dzięki codziennie sprawowanej Eucharystii stajemy się ludźmi eucharystycznymi, ludźmi wdzięczności. Łączy się ona wtedy z istotą naszej kapłańskiej służby - w oparciu o łaskę Ducha Świętego jesteśmy zdolni w każdym położeniu dziękować.
Muszę szczerze się przyznać, że na początku mojej posługi biskupiej nie byłem w stanie być za nią wdzięczny. Śp. Prymas kard. Stefan Wyszyński, który w 1977 roku udzielił mi święceń biskupich w opolskiej katedrze, był mocno zdziwiony. Jego kapelan, późniejszy Prymas, prał. Józef Glemp, powiedział mi, że Ksiądz Prymas jest bardzo schorowany, że lekarze nie dają wiele nadziei, więc żebym go nie przymuszał do przemówienia, tym bardziej, że zaraz na drugi dzień mieli jechać do Poznania na pogrzeb śp. abp. Antoniego Baraniaka. Kiedy wychodziliśmy z kurii, Prymas uprzedził, że lekarze zakazali mu mówić, dlatego poprzestanie na tym, co jest w rytuale, i specjalnego kazania nie będzie wygłaszał. Ale kiedy po Komunii świętej jako nowo konsekrowany biskup zabrałem głos i oświadczyłem, że za łaskę dzisiejszego dnia Bogu nie dziękuję, dziękuję natomiast wszystkim ludziom, którzy w przekazie tej łaski mieli do tej pory swój udział, Prymas nie wytrzymał: "W końcu muszę i ja coś powiedzieć. Jak tak można nie dziękować! Przecież teraz będzie można tyle zrobić w zakresie posługi bliźniemu, wspólnocie Kościoła, wszystkim ludziom dobrej woli itd.". A ja wskazywałem na trudy, że nigdy nie byłem czynnym duszpasterzem, bo kiedy miałem zostać wikarym, biskup kazał mi się wybrać na studia specjalistyczne do Lublina. Przez trzy lata byłem wśród kleryków ekonomem, musiałem wtedy prowadzić i korygować wiele spraw, co mnie bardzo wyczerpało. Nic jednak nie pomogło... Bp Franciszek Jop mówił mi, że jeśli ktoś po święceniach zażyje uroku i piękna pracy duszpasterskiej, to potem nie będzie chciał zasiąść w szkolnej ławie i dalej się uczyć. Dość długo czekałem na dekret, koledzy już dostali, a ja otrzymałem wezwanie do kurii, no i trzeba było iść dalej studiować. Nawet pytano, co by mi odpowiadało. Odparłem, że filozofia. Okazało się, że "zajęta", więc zgodziłem się na dyscyplinę pośrednią między filozofią a teologią, czyli apologetykę - jeszcze wtedy nie nazywano jej teologią fundamentalną. Powiedziano mi: "też zajęta, w takim razie na dogmatykę do ks. prof. Granata". I tak to się zaczęło...
Klarowano mi po święceniach, że gdyby były jakieś przygnębiające chwile, co się w posłudze biskupiej może zdarzyć, to mam przyjść do ka­tedry posłuchać, jak mój lud radośnie śpiewa; że to po prostu musi porwać człowieka do wdzięczności.

Czy po latach posługi biskupiej można powiedzieć, że słowa Prymasa Wyszyńskiego się potwierdziły?

(...)

Pastores poleca