Narzekanie na seksualizację przestrzeni publicznej, na postępujący upadek obyczajów i na złowrogie skutki rewolucji seksualnej staje się czasem nudne i karkołomne. Nikt nie odwróci biegu rzeki, niektóre sprawy wydają się już nie do zmiany. Co więcej, dobrze jest pilnować, by nie wpaść w tanie moralizatorstwo czy w purytańską obłudę. Wszystko to jednak nie zmienia faktu, że rewolucja seksualna naprawdę wprowadziła wiele zła w życie człowieka i społeczeństwa, a współczesne zagubienie w sferze seksualnej okazuje się po prostu destrukcyjne, zwłaszcza dla ludzi młodych. Kościół, choć nie może być zafiksowany na tym problemie, nie może też go lekceważyć czy pomijać.
Dobrą podstawą dla wszystkich, którzy chcą zgłębić rzeczowo temat rewolucji seksualnej, może być praca Pitirima A. Sorokina, amerykańskiego socjologa rosyjskiego pochodzenia. Książka pierwotnie ukazała się już w roku 1956, co pozwala uznać ją niemal za proroczą. Sorokin, obserwując bacznie przemiany obyczajowe i kulturowe w USA, demaskuje trwającą rewolucję, która w pewnych aspektach jest równie druzgocąca, jak krwawe rewolucje. Pozornie niewinne przekonanie, że seks należy się człowiekowi zawsze i wszędzie jako zwyczajna przyjemność fizjologiczna, ostatecznie prowadzi do destrukcji rodzinnych więzi, do upadku życia społecznego i karłowacenia ludzkiej osobowości. „Obsesja prowadzi przede wszystkim do degradacji człowieka i społeczeństwa. Wszystkie umysłowe, moralne, kulturalne i społeczne cechy homo sapiens stają się służkami seksualnego władcy.” Sorokin jest pesymistą, ale nie fatalistą. Jego zdaniem człowiek może sprzeciwić się upadkowi moralności seksualnej, a za oddolnymi decyzjami i wyborami jednostek może pójść i zmiana społeczna. Autor nie ma też w sobie nic ze smutnego moralizatora, choć niewątpliwie niektóre jego szczegółowe uwagi mogą dziś budzić uśmiech. Sorokin nie proponuje jedynie walki z pożądliwością, ale pokazuje najszersze i najgłębsze horyzonty człowieczeństwa, które zamykają się przed nami, gdy koncentrujemy się wyłącznie na seksie. Socjolog roztacza przed czytelnikami wizję człowieka totalnego, wielkiego twórcy, aktywnego na wielu polach i budującego trwałe więzi z innymi. Pisze o miłości totalnej, która realizuje się w trwałym małżeństwie, a której seks jest jedynie jednym z aspektów, nie będąc wcale w jego centrum. „Miłość seksualna, chociaż wartościowa, pozostaje tylko częścią miłości rozleglejszej i jedną z wielu wartości zespolonego życia małżonków.” Lekarstwem na ogarniającą naszą kulturę rozwiązłość nie jest więc wyparcie seksualności, ale jej przyjęcie jako określonego wymiaru życia, mającego swoje miejsce wśród innych jego wymiarów. Książka Sorokina stanowi dobry punkt wyjścia do refleksji nad tym, jak wygląda dziś obraz seksualności przekazywany przez kulturę popularną i jak proponować wobec niego alternatywę. To, co Sorokin widział już kilkadziesiąt lat temu, a co teraz pogłębiło się w sposób zatrważający, prowadzi do prostego wniosku: w obszarze seksualności chrześcijaństwo było, jest i musi pozostać kontrkulturowe.
mw