W początkach posługi misyjnej miałem problem z ułożeniem planu różnych obowiązków, przy uwzględnieniu niespodzianek, z jego brakiem. Odpowiadałem za szkołę i różnorakie problemy z nią związane, za pracę przy budowie kolejnego pomieszczenia, za chorych z ich oczekiwaniami. Wszystko to powodowało przesuwanie modlitwy brewiarzowej na koniec dnia. Nagły zmierzch o godz. 18.00, brak światła... i liturgii godzin nie odmawiałem.
Próbowałem znaleźć wytłumaczenie: przecież pierwszą rzeczą jest przyjście z pomocą potrzebującym. A tacy zawsze byli. Pomimo znajomości mądrości przodków, że duch stanowi o człowieczeństwie (Ny fanahy no mahaolona), zaangażowania społeczne przesunęły się u mnie na pierwsze miejsce, a modlitwa stała się czymś dodatkowym, niezbyt koniecznym. Co więcej, tę moją praktykę usprawiedliwił jeden z księży, gdy byłem na urlopie w Polsce: „Już nie musicie odmawiać Brewiarza. Jesteście zwolnieni ze względu na ilość prac, jakie musicie wykonać, często bez czyjejkolwiek pomocy”. Czyżby? – odzywał się we mnie wewnętrzny głos.
JAN PODGÓRNIAK MSF
Więcej przeczytasz w najnowszym numerze kwartalnika PASTORES 105 (4) Jesień 2024.