(…) Tak więc odzyskanie jedności musi dokonać się na gruncie katolickim. To znaczy na gruncie uniwersalnym, całkowitym. Taki jest podstawowy, charakterystyczny dla katolików punkt widzenia; dla każdego wiernego katolika ma on zasadnicze znaczenie i nie podlega negocjacjom.
Ale równocześnie powrót do jedności musi dokonać się na gruncie protestanckim. A on tak samo nie podlega negocjacjom. Chodzi mi o podstawowy, charakterystyczny dla protestantów punkt widzenia, na pozór całkiem przeciwny punktowi widzenia katolików, a mianowicie o proste uznanie absolutnej wystarczalności samego Chrystusa. Tylko Jezus. Jezus i nic więcej. Jezus czysty, niezmieszany. Jeśli możliwe jest pojednanie, to taki jest jego jedyny fundament. Jedynym fundamentem Kościoła jest jego Pan, Jezus Chrystus.
Oczywiście, to nie musi i nie powinno oznaczać „żadnych dogmatów poza Chrystusem” albo „tylko Jezus, a więc żadnego Kościoła”, albo „tylko Jezus, a więc żadnych sakramentów”, bo większość protestantów uznaje pewne dogmaty, ma jakąś wspólnotę eklezjalną i pewne sakramenty.
Czyli że być może te dwa zasadnicze punkty widzenia zazębiają się trochę albo więcej niż trochę. W istocie zazębiają się tak bardzo, że możemy bez naciągania powiedzieć, iż bycie katolikiem to po prostu bycie jak najlepszym ewangelicznym protestantem. (…)