Z ks. bp. STANISŁAWEM KĘDZIORĄ, biskupem pomocniczym diecezji warszawsko-praskiej, rozmawiają Józef Augustyn SJ i ks. Tadeusz Huk


Jaki jest dzisiaj kontekst wychowania kleryków i księży?

Bardzo często pytamy dzisiaj o metody oddziaływania duszpasterskiego, a mało o formację kapłańską od strony duchowej i intelektualnej. Przeżywamy trudne czasy: relatywizm moralny, skomplikowaną sytuację społeczno-polityczną, częste ukazywanie Kościoła w negatywnym świetle przez środki społecznego przekazu, coraz to nowe i trudniejsze wyzwania konsumpcyjnego stylu życia. Stajemy przed ludźmi, którzy nie czują głodu duchowego, a świat zewnętrzny i współczesna technika sprzyjają temu, żeby ukierunkować się na to wszystko, co zewnętrzne, co niesie świat.

Jeden z biskupów z Kamerunu uzasadnił tego rodzaju uwarunkowania zjawiskiem, jakie obserwuje w swojej diecezji. Mieszkańcy wioski w buszu, gdzie nie ma elektryczności, składają się na zakup telewizora i agregatu do wytwarzania prądu, by oglądać telewizję z różnych części świata. Ci ludzie, bardzo ubodzy materialnie i duchowo, naraz mają kontakt ze światem wielkiego bogactwa, techniki i ten kontrast rujnuje ich wnętrze. Jak dotrzeć do tych ludzi z Ewangelią?

Dlatego wymagania stawiane nam, księżom, i klerykom, którzy przygotowują się do kapłaństwa, są o wiele większe niż w naszym tradycyjnym środowisku duszpasterskim, w jakim pracowali księża kilkadziesiąt lat temu. Uwarunkowania dzisiejszego świata wymagają przede wszystkim głębszej formacji ludzkiej i chrześcijańskiej. Wiedząc o tym, w jakie środowisko młody kapłan będzie posłany, należy zatroszczyć się o jego większą formację duchową i intelektualną. W przeciwnym razie szybko pojawi się rozczarowanie i zniechęcenie, gdy zetknie się on z zupełnie inną rzeczywistością, niż sobie wyobrażał.

 

Były takie okresy w seminarium, kiedy bardzo często klerycy wychodzili z różnymi posługami duszpasterskimi w teren...

 

Seminarium nie może być wspólnotą zupełnie zamkniętą dlatego, że klerycy są przygotowywani do duszpasterstwa i nie mogą całkowicie wyizolować się ze środowiska parafialnego, z tego wszystkiego, czym Kościół lokalny żyje. Chodzi jednak o umiejętność wypośrodkowania, gdy się wie, że młodego człowieka ciągnie do pójścia w teren, by jak najszybciej działać. Ktoś, kto ma, przykładowo, łatwy kontakt z dziećmi i młodzieżą, chętnie pragnie wśród nich działać. To go pochłania, ale często kosztem jego formacji.

Nie zapomnę bardzo uzdolnionego muzycznie kleryka, który był „rozrywany” w terenie. Wychowawcy seminaryjni hamowali go w tych zapędach aktywności zewnętrznej; chodziło im o to, by więcej troszczył się o formację duchową i intelektualną. Pamiętam rozmowy z nim: „Nie wolno ci przeholować w twojej aktywności w czasie pobytu w seminarium, ty masz wykorzystać czas seminaryjny na głębsze ukształtowanie swojej postawy modlitewnej i teologicznej”. On na to: „Wszystko dobrze”. Po święceniach pięknie działał. Starczyło mu jednak zapału tylko na 10 lat i odszedł z kapłaństwa. Kiedy podjął tę decyzję, wprost powiedział: „Jestem tak wewnętrznie pusty, że nie mam z czym pójść do ludzi”. Zapomniał o tym, że trzeba najpierw ubogacić siebie, żeby można było ubogacać innych Bożą prawdą i miłością.

Trzeba rozpoznawać znaki czasu Kościoła lokalnego i poznawać środowiska naszych parafii, ale po to, by tym lepiej przygotować się do przyszłej służby kapłańskiej. Potrzebny jest czas izolacji, rozmodlenia, rozmiłowania się w Chrystusie, zawierzenia Mu siebie całkowicie. Jest to konieczne, skoro mamy być znakiem i narzędziem Chrystusa w uświęcaniu ludzi. Przy sprawowaniu sakramentów świętych, a zwłaszcza Eucharystii i sakramentu pojednania, jasno widzimy swoje miejsce w relacji Chrystus - ksiądz - inni ludzie. Jesteśmy posłani do ludzi, ale z Chrystusem i mamy działać wśród ludzi in persona Christi. Nie „cytujemy” słów konsekracji, tylko jak gdyby wcielamy się w Niego, mówiąc: „To jest Ciało moje”. Nie możemy więc być tylko działaczami, ale mamy być duchownymi.

Kościół to lud Boży... Bardzo często używamy tego określenia, by wyrazić, że wszyscy jesteśmy Kościołem, tak duchowni, jak świeccy. Jesteśmy wspólnotą. To prawda, ale jest też inne określenie: Kościół jest Ciałem Chrystusa, a to oznacza, że ten lud Boży jest zorganizowany i każda jego część ma swoją funkcję. Chrystus jest Głową i jako Głowa troszczy się o cały organizm. Każdy ksiądz uczestniczy w kapłaństwie Chrystusa i też ma się troszczyć o cały organizm Kościoła. Dlatego jego kapłaństwo ma charakter służebny. Z istoty naszego kapłaństwa wynika, że jesteśmy ciągle posyłani do ludzi.

Określenie Kościoła jako ludu Bożego ma też wpływ na przeżywanie Eucharystii. Dzisiaj mocno się podkreśla jej aspekt wspólnotowy. To wszystko prawda, ale Eucharystia jest też Ofiarą. O tym nie wolno nam zapominać.

Każdy ksiądz sprawujący Ofiarę eucharystyczną musi mieć w sobie ducha ofiary i tę świadomość, że jest często posyłany do ludzi, w których Chrystus cierpi, i że sam będzie doświadczał cierpienia. Eucharystia przeżywana jako Ofiara pozwala księdzu i wiernym świeckim wchodzić w sytuacje trudne z większą duchową odpornością. Wszystko to rzutuje później na konkretne sprawowanie funkcji kapłańskich.

Pogłębiona teologia Kościoła uwrażliwia księdza na przekaz Bożej prawdy w całej głębi. Nie wystarczy teoretyczne przyswojenie Bożego objawienia, jak do egzaminu, ale musi ono być przemyślane, przemodlone i osobiście przeżywane. Dzisiaj musimy wracać do lectio divina, które w całym bogactwie znajdujemy u Ojców Kościoła. Pozwala nam to głębiej wejść w tajemnicę Boga z nami i broni nas przed teoretycznym i fragmentarycznym przyjęciem i przekazywaniem prawdy objawionej. Broni nas także przed unikaniem głoszenia prawd objawionych „niemodnych” w dzisiejszym świecie.

Widzimy, jak ważna jest pogłębiona formacja duchowa i intelektualna kleryków i księży, by wchodząc w trudne środowisko ludzi, nie utracili wrażliwości duszpasterskiej i ciągle szukali nowych metod oddziaływania duszpasterskiego i nowych narzędzi, jakie oferują nam osiągnięcia techniczne.

 

Nowe wyzwania w formacji do kapłaństwa wymagają też więcej od wychowawców seminaryjnych...

 

Pamiętam z moich lat seminaryjnych - to były lata pięćdziesiąte - że istniał większy dystans między wychowawcami a klerykami, między klerykami na piątym roku studiów a klerykami rozpoczynającymi formację do kapłaństwa. Większy był wówczas autorytet władzy. Dzisiaj młodzi ludzie są inni i szukają autorytetu osobowego, szukają świadectwa, dlatego potrzebują większej bezpośredniości. Wynoszą to z domu rodzinnego, ze szkoły, dlatego zmniejszenie dystansu między wychowawcami seminaryjnymi a klerykami jest konieczne: takie są potrzeby duchowe dzisiejszego młodego człowieka.

Nie trzeba tu przypominać, jak ważny jest dobór grona wychowawczego, dla przyszłych kapłanów trzeba bowiem znaleźć mistrzów. Nie jest to łatwe. Sobór Watykański II w Dekrecie o formacji kapłańskiej Optatam totius zaleca, by przełożeni i wykładowcy seminaryjni byli „starannie przygotowani przez gruntowne wykształcenie, odpowiednie doświadczenie pasterskie i szczególne wyrobienie duchowe oraz pedagogiczne” (5). Potrzebni są wychowawcy o szczególnych charyzmatach, ale podstawowy charyzmat - wynikający z doświadczenia - to umiejętność bycia z klerykami, tak by wiedzieli, że ma się dla nich czas, że mogą przyjść w każdej chwili. Trzeba być z nimi, ale w wymiarze kapłańskim, duchowym, religijnym, wówczas mają oni zaufanie i otwierają się.

Co to znaczy być z kimś? To nie tylko obecność fizyczna, ale przeżywanie wszystkich spraw, jakie oni przeżywają. Być z nimi tak, by czuli życzliwość, otwartość wychowawcy, a jednocześnie akceptowali jego autorytet, postawiony na ich drodze do kapłaństwa. Taka obecność wychowawcy wśród kleryków jest świadectwem. Formator żyjący wiarą wychowuje bardziej przez to, kim jest, niż przez to, co mówi.

W relacji klerycy - wychowawcy istotną sprawą jest też duch wspólnoty w gronie wychowawców i budowanie jej wśród kleryków. W całym Kościele świadomość wspólnoty jest bardzo ważna - tak samo na płaszczyźnie tego maleńkiego Kościoła, jakim jest seminarium.

Budowanie wspólnoty Kościoła, do którego klerycy, po otrzymaniu święceń, będą posłani, zaczyna się w przeżywaniu wspólnoty w środowisku seminaryjnym. Doświadczyłem tego i wiem, że jeśli zespół wychowawców rozumie się wzajemnie i uzupełnia, to dużo dobra się dokonuje. Klerycy nie powinni odczuwać, że wychowawca działa jak gdyby na własny rachunek i cieszy się, że klerycy idą do niego, a nie do innego wychowawcy. Wspólne działanie przy wykorzystaniu osobistych charyzmatów każdego tworzy zespół. Nie znaczy to, że wychowawcy nie będą się różnić w pewnych sprawach, ale wówczas należy te różnice między sobą przedyskutować. Bardzo duża jest w tym rola rektora.

 

Wielu księży, szczególnie młodych, jest naprawdę przepracowanych, głównie z powodu licznych godzin katechezy w szkole, które muszą łączyć z codziennymi obowiązkami w parafii. Nietrudno sobie wyobrazić, że wpływa to bardzo negatywnie na ich życie duchowe. W zmęczeniu trudniej człowiekowi zmobilizować się do modlitwy. Jakie Ksiądz Biskup widziałby lekarstwo na tę sytuację?

 

Potrzebna nam jest pogłębiona teologia Kościoła w ujęciu Soboru Watykańskiego II, którą przybliża Jan Paweł II. Nieznajomość czy zbyt powierzchowne wykorzystanie nauczania Kościoła bardzo nam przeszkadza w dynamicznym wyjściu do ludzi, do których jesteśmy posłani. Nieraz pytam księży: „Kto z was przeczytał, tak solidnie, na przykład najnowszą encyklikę czy adhortację Jana Pawła II?”. Mało kto w ogóle przeczytał, nieraz ktoś - jak czegoś potrzebował - zajrzał... Jest to bardzo powierzchowne, podobnie jak w przypadku całego społeczeństwa, które kocha Ojca Świętego i uwielbia go, ale nie słucha. Stąd mała znajomość soborowej teologii Kościoła. Tymczasem pozwala nam ona naprawdę głębiej wchodzić w rzeczywistość współczesnego świata.

Kościół jest Ciałem Chrystusa i ludem Bożym. Sobór bardzo podkreśla tę komunię z Chrystusem i komunię wierzących między sobą. Lud Boży składa się zarówno z osób świeckich, jak i duchownych. Wszyscy stali się - choć nie w jednakowy sposób - uczestnikami kapłańskiego, królewskiego i prorockiego posłannictwa Chrystusa.

Bez pogłębienia eklezjologii grozi nam sprowadzenie Kościoła do wymiarów horyzontalnych. Bo jeżeli mówimy „lud Boży” i z tego gdzieś się zagubi „Boży”, wówczas człowiek już nie oddycha Bożym klimatem. Wielu dziś tak patrzy na Kościół, nie czując jego Bożego wymiaru. Został im tylko „lud” jako zwykła ludzka organizacja.

Ksiądz, czując swoją odpowiedzialność za Kościół na poziomie parafii, pragnie wszystko sam ogarnąć i zamęcza się. Są parafie, gdzie sam ubiera grób na Wielki Piątek czy żłóbek na Boże Narodzenie. Niech Księża przypomną sobie sytuację z Księgi Wyjścia, kiedy teść Mojżesza, Jetro, przyszedł do niego i powiedział: „Nie jest dobre to, co czynisz. Zamęczysz siebie i lud, który przy tobie stoi, gdyż taka praca jest dla ciebie za ciężka i sam jej nie możesz podołać. Teraz posłuchaj mnie, dam ci radę, a Bóg niechaj będzie z tobą: Sam bądź przedstawicielem swego ludu przed Bogiem i przedkładaj Bogu jego sprawy. Pouczaj lud dokładnie o przepisach i prawach i wskazuj mu drogę, jaką winien chodzić, i uczynki, jakie winien spełniać. A wyszukaj sobie z całego ludu dzielnych, bogobojnych i nieprzekupnych mężów, którzy się brzydzą niesprawiedliwym zyskiem, i ustanów ich przełożonymi już to nad tysiącem, już to nad setką, już to nad pięćdziesiątką i nad dziesiątką, aby mogli sądzić lud w każdym czasie. Ważniejsze sprawy winni tobie przedkładać, sprawy jednak mniejszej wagi sami winni załatwiać. Będziesz w ten sposób odciążony, gdyż z tobą poniosą ciężar” (Wj 18,17-22).

Nie nauczyliśmy się jeszcze dialogu i współpracy ze świeckimi. Im także brakuje pogłębionej eklezjologii. W wielu parafiach trudno jest zorganizować na przykład koła Akcji Katolickiej, a przecież w każdej z nich są ludzie, którzy mogliby dać z siebie Kościołowi coś więcej niż tylko uczestnictwo w niedzielnej Mszy świętej. Na szczęście jest wiele pięknych przykładów działań wspólnie podejmowanych - przez świeckich i kapłanów - na różnych odcinkach życia parafialnego. Nieraz udzielam sakramentu bierzmowania młodzieży, która została przygotowana przez świeckich animatorów pod troskliwą opieką duszpasterza. Wystarczy tylko zadbać o to, by nie pomieszać zadań osób świeckich i duchownych.

 

Papież tak często nam przypomina, że przyszedł czas laikatu w Kościele...

 

... a my nieraz chcemy wszystko sami robić. Tymczasem pogłębienie eklezjologii w naszej pracy duszpasterskiej otwiera nas na laikat i zaczynamy próbować nawiązywać większy dialog i wzajemną współpracę. Dlatego konieczne jest ustalenie hierarchii ważności poszczególnych obowiązków duszpasterskich. Jej brak często stanowi przyczynę naszego zmęczenia.

Wciąż istnieją parafie, gdzie nie ma rady duszpasterskiej. Tymczasem spełniają one dużą rolę w odciążeniu księży, podobnie różne zespoły parafialne oraz wspólnoty modlitewne. Często liderzy małych grup parafialnych są najbliższymi współpracownikami proboszcza i podejmują zadania nie tylko w wymiarze czysto religijnym, ale kulturalnym i społecznym. W wielu parafiach działają zespoły redakcyjne gazetek parafialnych. Niemało spraw społecznych przy współpracy z władzami samorządowymi omawianych jest w zespołach parafialnych i realizowanych na miarę środowiska lokalnego. Wierni, którzy autentycznie włączeni są w życie Kościoła, zawsze będą zatroskani o dobro parafii i swego środowiska społecznego.

 

Wróćmy jednak do pytania o zmęczenie katechezą...

 

Faktycznie, duże zmęczenie towarzyszy katechezie, zwłaszcza w większych miastach. Jesteśmy posłani w środowisko trudne, gdzie jest młodzież pogłębiona duchowo, ale także zaniedbana i obojętna religijnie. Gdy katecheza odbywała się przy kościele, ogarnialiśmy nią najlepszą młodzież, ale nie wszystkich. Obecnie możemy docierać z katechezą do około 95% młodzieży, a więc i do tych, których nie spotykamy w kościele na Mszy świętej. Jest to jedyne miejsce, gdzie niektórzy dowiedzą się czegoś o Bogu i Kościele.

Posyłając nas do służby kapłańskiej, nikt nam nie mówił, że służba ta będzie łatwa i przyjemna. Przeciwnie, w służbę kapłańską zawsze wpisany jest krzyż. Jeszcze raz zwrócę uwagę na ważność stałej formacji duchowej i intelektualnej, bo z niej czerpiemy siły, ażeby pójść na katechezę do młodzieży, do takiej, jaka ona jest, by przekazywać prawdę i miłość Bożą z głębi swego serca. Wówczas w trudzie takiej służby można przeżywać radość.

Przeszkodą do tak realizowanego posłannictwa kapłańskiego jest pokusa spojrzenia na posługę kapłańską jak na wykonywany zawód. To, co jest wyznaczone w grafiku parafialnym, zostaje wykonane, pozostały czas jest wolny i często wykorzystywany na wyjazdy i późne powroty. Nie dziwnego, że podjęta następnego dnia katecheza jest już prowadzona w zmęczeniu. Nie znaczy to, że ksiądz nie może mieć czasu wolnego i że ma zerwać wszelkie kontakty koleżeńskie. Musi jednak należycie rozłożyć swój czas i umiejętnie rozeznać, co jest najważniejsze i co musi być wykonane.

Poza katechezą księża opiekują się licznymi zespołami parafialnymi i to najczęściej wieczorami. Dobra formacja młodzieży w tych zespołach i małych wspólnotach modlitewnych wymaga obecności kapłana i duszpasterskiej opieki. Na to trzeba znaleźć czas i zdobyć się na autentyczną troskę duszpasterską, by młodzież ta nie rozproszyła się. Najlepsza sytuacja dla kapłanów, by nie utracić młodzieży, byłaby wówczas, gdyby mogli być tylko prefektami, przynajmniej w szkołach średnich. Rola księdza w szkole nie ograniczałaby się wtedy tylko do samej lekcji. Ksiądz miałby większy wpływ wychowawczy, tworząc na terenie szkoły organizacje katolickie, na co dziś prawo zezwala. Niestety w wielu diecezjach za mało jest księży, by można było delegować ich część do posługi katechetycznej i duszpasterskiej tylko na terenie szkoły.

Przepracowanie nieraz jest rzeczywistym obciążeniem dla młodych księży, a zdarza się, że jednocześnie jakoś bagatelizują oni swe obowiązki. Ci, którzy mają pogłębioną formację kapłańską, naprawdę się poświęcają, nie narzekają, są radośni we wszystkim, co robią.

Musimy szukać sposobu mobilizowania księży, nie wolno nam w tym ustawać. Jest to problem formacji stałej. W naszej diecezji cztery roczniki są nią w tej chwili objęte, mają pięć spotkań w roku i rekolekcje w swoim gronie. Często jest tak, że podczas konferencji księża dzielą się na małe grupki i dyskutują. Jedni robią to rzeczywiście z zaangażowaniem, ale są i tacy, którzy przyjeżdżają z obowiązku, bo jeżeli nie przyjadą, to będą musieli się wytłumaczyć. Są też takie sytuacje, że wyjechali z parafii, ale na spotkanie nie dojechali. Dotykamy tu samej istoty naszego kapłaństwa...

 

Jedną z najważniejszych czynności kapłańskich jest spowiedź. Jest to bardzo trudny obowiązek. Wielu księży unika siedzenia w konfesjonale. Gdzie - zdaniem Księdza Biskupa - leży przyczyna takiej sytuacji? Jak zachęcić księży, aby częściej czekali na penitentów w konfesjonałach? Kiedy są tam nieobecni, ludzie spowiadają się rzadziej...

 

Przyczyna leży w formacji kapłańskiej. Miłosierdzie Ojca niebieskiego dociera do ludzi poprzez Chrystusa, który nas posyła. Księża w sposób nierozdzielny są szafarzami dwóch sakramentów: Eucharystii i pokuty. Ten sam Chrystus, który zaprasza do uczty eucharystycznej w Wielki Czwartek („Bierzcie, to jest Ciało moje” - Mk 14,22), mówi: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię” (Mk 1,15). W dniu Zmartwychwstania wieczorem przekazał Apostołom władzę jednania: „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20,22-23). Kapłaństwo więc jest służbą temu samemu Chrystusowi Eucharystii i pokuty. Oba te sakramenty kształtują na co dzień życie chrześcijańskie.

Doświadczamy dzisiaj zanikania świadomości grzechu u bardzo wielu ludzi, którzy słyszą jeszcze zaproszenie na Ucztę eucharystyczną, ale nie słyszą słów: „Przyjacielu, jakże tu wszedłeś, nie mając stroju weselnego?” (Mt 22,12). W praktycznym posługiwaniu kapłańskim i nauczaniu został położony nacisk na Eucharystię jako ucztę i przeżywanie wspólnoty, a za mało na Eucharystię jako Ofiarę za grzechy świata. W ten sposób w świadomości wiernych, a nawet księży, rozdzieliły się te dwa sakramenty. Wszystko to rzutuje na stosunek kapłanów i świeckich do konfesjonału.

Nie doceniamy sakramentu pokuty, konfesjonał nas nie pociąga, ponieważ nie weszliśmy zbyt głęboko w nasze posłannictwo jednania z Bogiem. Oczywiście, na to składają się jeszcze inne najróżniejsze zewnętrzne przyczyny. Są księża, którzy naprawdę są apostołami konfesjonału, ale są też tacy, którzy przychodzą do konfesjonału przed Ewangelią lub po, chwilę posiedzą i gdy nikt w tym czasie nie podejdzie, szybko wychodzą. Brak gorliwości w wymiarze tego posługiwania sakramentalnego prowadzi także u ludzi świeckich do niedoceniania sakramentu pokuty. Nieraz odnoszę wrażenie, że chcielibyśmy mieć środowisko, które już jest duchowo urobione, bo w takim środowisku bardzo pięknie się pracuje...

Gdy biskup posyłał Jana Marię Vianneya do Ars, powiedział: „Nie ma wiele miłości Boga w tej parafii. Ksiądz ją tam wprowadzi”. Św. Proboszcz z Ars okazał się naprawdę solidarny ze swoim grzesznym ludem. Dlatego centralne w jego posłudze kapłańskiej były dwie sprawy: konfesjonał i ołtarz. I tak przemienił oblicze tej parafii i nie tylko tej, bo z całej Francji ludzie do niego przyjeżdżali.

Jeszcze trudniej jest dzisiaj znaleźć stałego kierownika duchowego, czego doświadczają ludzie świeccy, a szczególnie osoby konsekrowane. Dlaczego? Bo nie doceniamy sakramentu pokuty. Po prostu boimy się odpowiedzialności bycia kierownikiem duchowym dla drugiego człowieka. Wolimy „odpukać” i mieć spokój. A przecież po to jesteśmy posłani, żeby towarzyszyć człowiekowi w jego przeróżnych doświadczeniach.

Są to wyraźne znaki, by położyć większy nacisk na formację seminaryjną i stałą formację kapłańską w przygotowaniu do posługi jednania ludzi z Bogiem. Wielka jest tu rola formatorów seminaryjnych i ludzi odpowiedzialnych za stałą formację kapłańską. Z samej istoty kapłaństwa wynika, że zawsze będziemy posyłani do ludzi słabych, grzesznych, mających pokręcone życie, by jednać ich z Bogiem. Taka jest nasza misja. Jeżeli ta płaszczyzna naszego kapłańskiego posługiwania zostanie spłycona, to nie docenimy ważności sakramentu pokuty nie tylko dla ludzi świeckich, ale także dla siebie samych. Papież Jan Paweł II w adhortacji o pokucie przypomina, że „duchowe i apostolskie życie kapłana, podobnie jak jego braci świeckich i zakonnych, poziom tego życia i jego żarliwość, zależy od wytrwałego i sumiennego osobistego korzystania z sakramentu pokuty” (ReP, 31).

Potrzebny jest też przykład księży siedzących w konfesjonale. Nieraz w parafii bardzo skuteczną zachętą dla wikariuszy jest to, że ksiądz proboszcz pierwszy usiądzie do konfesjonału. Są proboszczowie, którzy nie muszą, ale siedzą w konfesjonale już od najwcześniejszych godzin i spowiadają. Wtedy nawet taki trochę letni ksiądz, którego nie bardzo ciągnie konfesjonał, też usiądzie, bo jak proboszcz siedzi, to trudno, żeby on nie usiadł. Przykład naprawdę jest czymś mobilizującym. Nie nakazywanie, nie wymawianie: „Dlaczego opuściłeś?”. Wystarczy, że jeden z księży w danym środowisku naprawdę jest gorliwy i nie zaniedbuje tej dziedziny duszpasterskiej, i to staje się czynnikiem mobilizującym. Niełatwo też wprowadzić w naszych polskich warunkach tradycję spowiadania przed Mszą świętą, a tak powinno być. Wiemy z doświadczenia, jak nieraz bywa trudno, żeby księża przyszli 15 minut przed Mszą świętą do konfesjonału, a nie 15 minut po jej rozpoczęciu. Później nawet jeśli ktoś miałby chęć się wyspowiadać, to widzi, że nie zdąży do Komunii świętej i nie idzie wcale. Dlatego musimy przełamywać pewne przyzwyczajenia. Chociażby taki szczegół: w wielu parafiach kancelaria jest czynna od 16.00 do 18.00, a o 18.00 jest wieczorna Msza święta w kościele. Dlaczego kancelaria nie mogłaby być czynna do 17.30? Bo często ten ksiądz, który ma dyżur w kancelarii, potem ma dyżur w konfesjonale. To jest brak organizacji. Ale dlaczego? Dlatego, że nie bardzo doceniamy potrzebę tego sakramentu. Bywa, że i księża się nie spowiadają.

 

Rady ewangeliczne są przeznaczone nie tylko dla zakonników, ale także dla księży diecezjalnych. Pisze o tym Jan Paweł II w adhortacji „Pastores dabo vobis”. W jaki sposób winny one naznaczać życie księdza diecezjalnego? Jak wychowywać alumnów i księży do życia tymi radami?

 

Żeby rzeczywiście żyć tymi radami, konieczny jest radykalizm ewangeliczny w postawie nas wszystkich. Nieraz się domagamy, żeby świeccy byli bardziej radykalni w swojej wierze, a to musi najpierw nas dotyczyć. W Pastores dabo vobis jest napisane, że ten wymóg dotyczy także kapłanów - nie tylko dlatego, że są w Kościele, lecz także dlatego, że są upodobnieni do Chrystusa, przygotowani do świętej posługi, zaangażowani w nią, ożywiani miłością pasterską. Jej szczególnie wyrazistym ujęciem są głęboko ze sobą powiązane rady posłuszeństwa, czystości i ubóstwa. Znowu dotykamy tu naszego miejsca w Kościele. Jeśli Chrystus się nami posługuje, wymaga to od nas radykalizmu ewangelicznego. Jeżeli jesteśmy całkowicie Chrystusowi oddani, to wówczas nie ma problemu z czystością, posłuszeństwem, ubóstwem, bo wchodzimy w rolę Chrystusa - Głowy i Pasterza. Nasze człowieczeństwo jest oddane do Jego dyspozycji. Ale musi to mieć głęboką podbudowę w postaci życia wewnętrznego. Dlatego na spotkaniach księży i w seminarium potrzebne są dobre katechezy na temat rad ewangelicznych. Myślę, że tego nam brakuje. Za mało jest ta sprawa poruszana podczas rekolekcji kapłańskich. Oczywiście, gdy chodzi o seminaria, konieczne jest świadectwo przełożonych. Ich przykład ma pobudzać świadome dążenie do wcielania w swoje życie radykalizmu ewangelicznego.

 

Dotknijmy krótko tych rad ewangelicznych. Ubóstwo. Wielu księży żyje bardzo ubogo. Wynika to nieraz nie tylko z ich osobistego wyboru, ale i z sytuacji ekonomicznej parafii. Wielu jednak żyje na poziomie wyższym niż przeciętni Polacy. Czy powinniśmy może zrobić coś, żeby nasza sytuacja ekonomiczna była dla wiernych, z których ofiar żyjemy, bardziej jasna i przejrzysta?

 

Oczywiście, powinniśmy tu dużo zmienić. Ale sięgajmy głębiej, gdy chodzi o radykalizm naszego ubóstwa. Zakonnik - wiadomo - ślubuje całkowite ubóstwo, nie ma własności, a ksiądz diecezjalny nie ślubuje takiego ubóstwa i posiada własność. Pamiętajmy jednak, że cokolwiek mamy, pochodzi to od ludzi. Nieraz księża zostawiają piękne testamenty, gdzie wyraźnie jest zaznaczone, że wszystko, co posiadają, należy do Kościoła diecezjalnego, bo oni z niego żyli i czegokolwiek się dorobili, to dorobili się z Kościoła diecezjalnego, więc wszystko jest jego własnością. Ale do tego trzeba mieć postawę ubóstwa. Papież tak często podkreśla opcję na rzecz ubogich. Jest ona wpisana w nasze kapłaństwo. Jeżeli jesteśmy „wpisani” w Chrystusa-Kapłana, to powinniśmy być tak wyczuleni, że gdy biedak zawoła, to my go wysłuchamy. Bo przecież działamy w imieniu Chrystusa. Dotykamy tu samej głębi naszego otwarcia się na człowieka potrzebującego. „Biedak zawołał, a Pan go wysłuchał” (Ps 34,7). Pan nas posyła, żebyśmy Go reprezentowali i Jego miłosierdzie zanieśli do ludzi. Czy jest w nas ta wrażliwość? Biedak zawołał, a czy my go słyszymy?

Przenieśmy to na teren praktyczny. Są parafie, gdzie jest naprawdę bardzo pięknie rozwinięta działalność charytatywna. Tam rzeczywiście ludzie potrzebujący są wyszukiwani. A w innych parafiach jest z tym zupełnie krucho, tak jakby nie było tam biednych. Jedna z warszawskich parafii miała kontakty duszpasterskie z parafią w Paryżu. Zapytałem Francuzów: „Jak prowadzicie pracę charytatywną w parafii?”. Byłem zaskoczony tym, co oni robią. Parafia jest podzielona na rejony, a nawet na bloki. W każdym dużym bloku mieszkalnym jest ktoś odpowiedzialny za tę pracę. Osoba dyżurująca przy telefonie w parafii ma wykaz odpowiedzialnych za pomoc charytatywną w danym bloku, na danej ulicy. Gdy ktoś dzwoni, na przykład matka, że chce wyjść po zakupy i nie ma z kim dziecka zostawić, wtedy osoba ta, często starsza, już wie, kto jest na dyżurze w tym bloku i dzwoni: „Proszę tu pójść i zaopiekować się”. Albo: „Trzeba zakupy staruszce zrobić”. Przez całą dobę jest ktoś na dyżurze. A ile u nas takich starszych pań, które mogłyby jeszcze pomóc, bo wciąż są czynne, siedzi całymi dniami na ławkach, ale żadna nie chce się włączyć w pomoc mieszkającej obok sąsiadce. Ksiądz, który sam jest wrażliwy na te sprawy, zorganizuje podobną pomoc w parafii. Znajdą się zawsze ludzie, którzy chętnie temu się poświęcą.

Stawać u boku biednych w naszym posługiwaniu, to jest jakby połowa roboty kapłańskiej. Czy ksiądz musi mieć najlepsze urządzenia techniczne w pokoju, najnowszy komputer? On ma być właśnie znakiem sprzeciwu przeciwko pędowi świata ku posiadaniu i postawie konsumpcyjnej. Tak jak w seminarium świadectwo dają wychowawcy, tak w parafii - księża. Wchodzimy w pewne środowisko i trzeba od strony materialnej dostosowywać się do poziomu życia ludzi, żeby nie było rażącej dysproporcji. Teraz samochód jako taki nie razi, bo ludzie mają samochody, ale jakość samochodu nieraz jest rażąca.

Ważna jest też przejrzystość w rozporządzaniu dobrami wspólnoty, żeby nie było jakiegoś ukrywania. Większa jawność jest coraz powszechniejsza w parafiach, szczególnie tam, gdzie są prowadzone remonty czy trwa budowa. Księża się rozliczają, informują wiernych o wydatkach parafialnych. Pod koniec roku niektórzy proboszczowie składają bardzo szczegółowe sprawozdanie, ile pieniędzy wpłynęło od wiernych, co za to zostało zrobione. Są już pewne próby trzymania kasy przez radę duszpasterską czy parafialną. Znam takie parafie, gdzie proboszcz w ogóle się nie włącza w te sprawy, członkowie rady wszystkim się zajmują i z tego się rozliczają. Wtedy ksiądz nie jest w ogóle obciążony sprawami finansowymi i nie posądza się go nie wiadomo o co. Trzeba również wyjaśniać, że taca nie jest przeznaczona dla księdza, lecz idzie na potrzeby parafii, gdyż wielu parafian uważa, że ksiądz żyje z tacy.

Troska o bardziej sprawiedliwy podział dóbr pomiędzy współbraci - to kolejna dziedzina, w której nie zawsze wszystko jest w porządku. Wielu jest takich proboszczów, którzy nie prowadzą wcale rozliczenia finansowego księży, tylko któryś z wikariuszy to robi. Jeden z proboszczów mówił, że gdy on to prowadził, to księża zaczęli narzekać, że proboszcz za dużo od nich bierze za wyżywienie. Oddał więc im prowadzenie całej buchalterii na plebanii. Gdy zaczęli ją prowadzić, wtedy sami podwyższyli składki na wyżywienie. Przekonali się, że proboszcz uczciwie rozliczał. Potrzebna jest umiejętność jawnego działania w gronie kapłańskim.

 

Sprawa ewangelicznego posłuszeństwa. Posłuszeństwo zakonnika bywa na ogół dobrze określone przez konstytucje zakonne. Zakonnik nie ma prywatnego życia, we wszystkim podlega wspólnocie i przełożonemu. Życie księdza diecezjalnego jest inne. Na czym polega jego posłuszeństwo ewangeliczne?

 

Najgłębszym motywem posłuszeństwa kapłana jest posłuszeństwo Jezusa Chrystusa woli Ojca, który Go posłał na świat. Cała istota kapłaństwa zawiera się w tym, że jak Chrystus, który podkreślał, że nie pełni swojej woli, tylko wolę Tego, który Go posłał, tak też my nie pełnimy swojej woli, tylko wolę Tego, który nas posłał. To jest motyw duchowy, najgłębszy.

Natomiast motyw antropologiczny jest następujący: posłuszeństwo Bogu daje człowiekowi wewnętrzną wolność. Wydaje się, że jest to sprzeczne, ale właściwie rozumiane posłuszeństwo nie redukuje osobowości człowieka do bytu biernego, lecz czyni go aktywnym w odbiorze woli Bożej, w odczytywaniu i spełnianiu potrzeb Kościoła i świata, słowem: ubogaca jego człowieczeństwo, o ile zawiera odniesienie do woli Boga. Z tego wyrasta cały nasz dynamizm kapłański.

Cechy posłuszeństwa kapłańskiego są opisane w Pastores dabo vobis. Jest to posłuszeństwo apostolskie, które miłuje Kościół oraz mu służy. Posługa kapłańska zostaje powierzona tylko w jedności z papieżem i kolegium biskupów, a szczególnie z biskupem własnej diecezji. Dotykamy tutaj sprawy nieraz trudnej praktycznie. Niby przy święceniach kapłańskich wkładamy ręce w ręce biskupa i przyrzekamy mu posłuszeństwo, ale później nieraz się buntujemy, dlaczego akurat tam, a nie gdzie indziej biskup nas posłał. Potrzebna jest tu motywacja bardzo głęboka, duchowa, religijna. W takich przypadkach pomaga przypomnienie sobie nawrócenia św. Pawła pod Damaszkiem. Chrystus mu nie mówi, co ma robić, tylko poleca: „Idź do Damaszku, tam ci powiedzą” (Dz 22,10). Tak jest w Kościele: ostatecznie biskup mi powie, co mam robić. Jestem posłany przez niego. Moje kapłaństwo ma znaczenie tylko wtedy, kiedy jestem we wspólnocie z Ojcem Świętym i biskupem lokalnym, Kościołem powszechnym i kolegium biskupów.

Posłuszeństwo wspólnotowe nie jest posłuszeństwem jednostki, która wchodzi w indywidualną relację z autorytetem, ale jest głęboko włączone w jedność prezbiterium, które jest wezwane do zgodnej współpracy z biskupem. Pewnie, że w praktyce są to relacje bardzo osobiste, ale musimy mieć świadomość, że jesteśmy w kolegium kapłańskim, które działa tylko w łączności z biskupem. Gdy mamy tę świadomość wspólnoty kapłańskiej, to łatwiej nam ułożyć współpracę w gronie kapłańskim na terenie parafii, gdzie pracuje pięciu czy sześciu księży. Posłuszeństwo pastoralne ma być przeżywane w klimacie stałej dyspozycyjności, zgody na to, by niejako pochłonęły mnie potrzeby i wymagania owczarni. Z posłuszeństwa woli Boga wypływa posłuszeństwo Kościołowi i jego nauczaniu. Nie działamy we własnym imieniu, nie własną mądrością - służymy Kościołowi i głosimy Ewangelię Chrystusa, która jest w Kościele. Stąd posłuszeństwo nauczaniu Kościoła. Następnie, posłuszeństwo biskupowi, wobec jego dekretów i zarządzeń. Posłuszeństwo proboszczowi w zakresie duszpasterstwa parafialnego. Tu najczęściej dochodzi do pewnych konfliktów. Często proboszcz ma wielkie doświadczenie, ale trochę zostaje w tyle w tym pędzie, jaki dzisiaj jest na świecie, a młody ksiądz przeżywa wszystko współcześniej, widziałby posługę kapłańską zupełnie inaczej i zaczyna narzucać swoje zdanie. Oczywiście dochodzi do konfliktu. Musimy o tym pamiętać, że na terenie parafii odpowiedzialność spoczywa przede wszystkim na proboszczu. Jeżeli dochodzi do sytuacji bardzo trudnych, to wtedy musi ingerować biskup.

 

Ewangeliczna czystość to problem bardzo złożony, zwłaszcza że dzisiejsza cywilizacja przesycona erotyzmem wpływa na wychowanie do celibatu kandydatów do kapłaństwa i na samo zachowanie celibatu przez księży...

 

Święcenia upodabniają księdza do Jezusa Chrystusa, Oblubieńca Kościoła. To jedno zdanie wyjaśnia nam wszystko. Jesteśmy tak ściśle związani z Chrystusem, że dla Niego wszystko poświęcamy, Jemu ślubujemy czystość, chociaż nie jest to czystość - jak mówimy - zakonna. Nieraz w prywatnych rozmowach można usłyszeć, że celibat kapłański w Kościele katolickim jest po prostu dyrektywą w sposób prawny narzuconą tym, którzy przyjmują sakrament kapłaństwa.

Prawdą jest, że celibat kapłański wypływa nie z samego ustanowienia kapłaństwa, ale z funkcjonowania Kościoła. Papież Jan Paweł II z całym autorytetem stwierdza, iż Kościół łaciński chciał i nadal chce, ażeby bezżenność dla królestwa niebieskiego była udziałem tych wszystkich, którzy przyjmują sakrament kapłaństwa, nawiązując przez to do wzoru samego Chrystusa. Celibat z jednej strony jest dobrowolnym darem ofiarowanym przez kapłana Chrystusowi. Z drugiej strony jest to dar Boży, który ksiądz przyjął z dwóch względów: eklezjalnego (budowanie królestwa Bożego na ziemi) i personalistycznego (dla uświęcenia). Naszym posłannictwem w Kościele jest budowanie królestwa Bożego, a do tego najlepszym uwarunkowaniem ludzkim jest życie w celibacie. Kościół ma prawo tak ustawić strukturę naszego posługiwania. Czego znakiem jest celibat dla świata? Kapłan służy wszystkim bez podzielonego serca. Ludzie tak właśnie księdza odbierają. Źle zaś odbierają, jeżeli wiąże się on zbytnio z jakąś osobą czy rodziną, bo rozumieją, że on jest dla wszystkich. Celibat uzdalnia kapłana do przyjęcia ojcostwa duchowego w Chrystusie. Czy fakt, że wielu księży naprawdę nie chce pełnić posługi ojcostwa duchowego, boi się go, nie wynika z tego, iż kwestii czystości nie przemyśleli oni dostatecznie głęboko?

Jacques Loew w książce Jezus zwany Chrystusem pisze: „Kilka dni temu, w Szwajcarii, byłem w towarzystwie chrześcijan, którzy dyskutowali. Domyślacie się, o czym dziś się dyskutuje: Humanae vitae, celibat księży, kolegialność, wszystko to roztrząsano. Ale w ich dyskusji pełnej psychologii, socjologii, filozofii, hermeneutyki, aż po zawrót głowy, jednego tylko nie wymieniono, jednego: Jedynego, Jezusa Chrystusa, który jest kluczem do wszystkiego... A wy za kogo Mnie uważacie?... Jeden z księży, mający około 38 lat, miał jakby natchnienie rozjaśniające całe jego życie... Powiedział: «Zdałem sobie dziś sprawę, że z własnej woli wybrałem zawód księdza» (w dobrym znaczeniu), ale dodał: «Spostrzegłem, że nigdy nie wybrałem naśladowania Chrystusa»”.

 

opracował Paweł Bieliński

 

Rozmowa ukazała się w 17. numerze kwartalnika PASTORES (jesień 2002).

Pastores poleca