KS. JÓZEF NAUMOWICZ
Cztery przyjścia Pana
W drodze
Poznań 2007, ss. 268.


Książka przypomina ogromną konsultację teologiczną na temat adventus Boga. Ks. Józef Naumowicz, znany patrolog, udzielił głosu ponad 50 greckim i łacińskim Ojcom Kościoła. Ale nie zabrakło też wypowiedzi spoza patrystyki (Jan Tauler, Gueryk z Igny, Eckhart, Aelred z Rievaulx, Anzelm z Canterbury, Angelus Silesius). Jednak najczęściej przywoływani byli: Orygenes, Jan Chryzostom, Augustyn, Ambroży, Grzegorz z Nyssy i Ireneusz z Lyonu. Historia problemu zawartego w tytule książki sięga św. Justyna (II w.), który mówił o „dwóch przyjściach” Pana, mając na myśli Wcielenie i Paruzję. Wyrażenie to przyjęło się w teologii i liturgii Kościoła. Wydaje się, że na bazie tej logiki swego rodzaju periodyzacji „przychodzenia” Boga ks. Naumowicz, po wysłuchaniu rozmówców, doszedł do wniosku, iż można mówić o czterech przyjścia Pana: „najpierw w Starym Testamencie; następnie, gdy Syn Boży stał się człowiekiem i chodził po ziemi; jako trzecie należy wymienić przyjście środkowe, czy­li dokonujące się obecnie; i wreszcie, ostateczne przyjście na końcu czasów”. Owym czterem przyjściom Boga zostały poświęcone cztery rozdziały książki, a ka­żdy z nich zawiera zagadnienia szczegółowe, również autorstwa polskiego teologa. W związku z tym, że pomysł na książkę pochodzi od ks. Naumowicza i znaczna część (stosunkowo krótkich) cytatów została poprzedzona­ jego komentarzem, opracowanie od­biega od klasycznej formuły an­tologii tekstów. Stanowi raczej­ swego rodzaju propozycję pod­su­mowania wspomnianych kon­sul­tacji. I chociaż zaproponowano podział na cztery okresy „przyjścia Pana”, to jednak dla właściwego zrozumienia tegoż po­działu istotny wydaje się jeden z wnios­ków: „z punktu widzenia dziejów zbawienia przyjście Boga wciąż się dokonuje, (...) ciągle jest przyj­mowane i zarazem oczekiwane”. W takiej perspektywie ów podział na różne „przyjścia” odnosi się nie tyle do chronologii dziejów prowadzonych przez Pa­na, ile do sposobów Jego udzielania się czło­wiekowi i światu. Wiel­kiego znaczenia nabiera w tym kontekście jedna z wypowiedzi Orygenesa: „Abyśmy nie mówili w swym ser­cu i myśleli, że Chrystus tkwi w jakimś określonym miejscu, a nie jest wszędzie i nie zawiera się we wszystkim; wszak przebywając na ziemi, mówił, że jest w niebie”. Między innymi w tym stwierdzeniu można dos­trzec, że zaproponowana periodyzacja adventus może mieć zastosowanie w życiu każdego człowieka z osobna, jako przyjmowanie Przychodzącego, dla którego nie istnieją ani przestrzeń, ani czas.
kp

KS. GRZEGORZ RYŚ
Ecce Homo
eSPe, Kraków 2007, ss. 126.


Wiele sanktuariów powstało z racji istnienia „obrazów łaskami słynących”. Również Sanktuarium Ecce Homo Świętego Brata Alberta w Krakowie zostało ustanowione (1997) z uwagi na istnienie wyjątkowego obrazu, jakim jest „Oto Człowiek”. W tym przypadku jednak nieco inaczej pojmuje się jego „cudowność”. Dobrze to ilustrują medytacje ks. Grze­gorza Rysia, rektora krakowskiego seminarium duchownego. U początku powstania obrazu (1879, Lwów), jak również w ciągu kilkunastu lat jego malowania, Adamowi Chmielowskiemu ciągle towarzyszyło rozmyślanie nad słowem Piłata wypowiedzianym o Jezusie podczas Jego procesu. Kontemplacja tej sceny biblijnej stanowiła zarazem początek duchowej drogi artysty. Wpierw na obrazie widniała jedynie twarz Jezusa. Chmielowski zaczął malować nie po to, „żeby cieszyć oczy”, „żeby zdobić kościół”. Nie kierował się jakąkolwiek użytecznością swego dzieła, gdyż, jak pisał: „Przyjąć i uważać za dzieło sztuki [należy] każdy szczery i bezpośredni objaw duszy człowieka w jego dziele”. Zatem ten, kto stanie przed obrazem w krakowskim sanktuarium, ma wpierw sobie uświadomić, że „każdy jest artystą”. Istotna bowiem w jakimkolwiek działaniu człowieka podejmującego proste czynności lub znaczące działania jest – jak mówił brat Albert – „szczerość, przyrodzony głos duszy, jej kształt, jej język”. „Chcąc wyrażać siebie i nie bać się własnej indywidualności, trzeba – dopowiada ks. Ryś – osiągnąć pewną dojrzałość i mieć trochę odwagi”. Odwaga jawi się w tym, aby zaakceptować własną niepowtarzalność i mieć szacunek dla drugiego właśnie dlatego, że jest inny. Tak oto kontemplacja obrazu Ecce Homo wywołuje pytanie o własne powołanie, o wrażliwość na ludzi, zwłaszcza sponiewieranych. Można też stanąć przed obrazem w pozycji tego, kto doświadczył w swoim życiu upokorzenia. W każdej sytuacji można zacząć od zapatrzenia się w Chrystusa, który „zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem” (Jan Paweł II), stając się tak bardzo ludzkim. To jednak – według św. brata Alberta – jeden rys oblicza Chrystusa. Jak wskazuje ks. Ryś, „postać Pana Jezusa została wpisana w migdał”, a to oznacza, że kontemplujący zostaje zaproszony do spotkania z Bogiem. Jeśli zatem jest jakaś „cudowność” związana z obrazem „Oto Człowiek”, to tkwi ona w tym, że wchodząc na drogę szczerości wobec siebie, wobec innych, wobec Chrystusa, zawsze można ocalić i pięknie przeżyć osobiste „podobieństwo i obraz Boga”.
kp


GRZEGORZ Z NYSSY
O stworzeniu człowieka
seria: Źródła Myśli Teologicznej 39
tłum. Marta Przyszychowska
WAM, Kraków 2006, ss. 156.


Podręcznikowe opracowania starochrześcijańskiej teologii zdają się wskazywać przede wszystkim na dyskusje (niekiedy nawet tylko spory) o Trójcy Świętej, o Chrystusie, o Duchu Świętym – jako na najważniejsze tematy podejmowane w pierwszych wiekach Kościoła. W takich ujęciach brakuje miejsca na refleksję o człowieku albo też jest go niewiele. Wskazuje się natomiast na teologię XX wieku, która pozostawiła świadectwo szczególnej fascynacji antropologią (i jej odnową), niekiedy tak wielkiej, że aż stawiającej człowieka w centrum swych rozważań. Ten sam wiek przyczynił się jednakże do nowych badań nad dziełami Ojców Kościoła. Owocem tych prac są aktualnie m.in. wydania starożytnych tekstów, będących świadectwem ówczesnych zainteresowań teologią człowieka. Do takich ważnych traktatów antropologicznych zalicza się dzieło O stworzeniu człowieka św. Grzegorza, biskupa Nyssy, powstałe ok. 381 roku i dedykowane młodszemu bratu, Piotrowi, gdy ten został biskupem Sebasty (z tej sa­mej rodziny wywodził się też św. Bazyli, biskup Cezarei). Choć nie jest ono jednolite w swej stru­kturze, posiada jednak wyraźny temat wiodący, którym jest człowiek jako obraz Boga. W 30 niewielkich rozdziałach Grzegorz snuje refleksję o człowieku nie tylko na poziomie teologicznym, ale także filozoficznym, a nawet medycznym. Interesuje go wyraźnie jego wymiar egzystencjalny, nie zaś abstrakcyjny. M.in. na py­tanie, dlaczego został on stworzony na końcu, odpowiada: „Czło­wiek został wprowadzony na świat jako ostatni, nie jako coś bezwartościowego odrzuconego na koniec, ale by być królem poddanych od zarania swego istnienia”. W rozumieniu Grzegorza owo wprowadzenie człowieka na świat można porównać z wejściem­ na ucztę, gdzie Bóg daje zaproszonemu „za zadanie nie zabieganie o to, czego nie ma, ale używanie tego, co już istniało”. Wielkoduszne i pełne miłości obdarowanie człowieka życiem przez Boga łączy się jednocześnie z przekazaniem mu Jego cechy, czyli zdolności miłowania; jeśli jej nie ma, „zmienia się cały charakter obrazu”. Grzegorz z Nyssy zainteresował się także innym wymiarem człowieka. To, że istota powołana do „panowania” została pozbawiona naturalnych broni i osłon (rogi, sierść, kły itd.), tłumaczy on następująco: „To, co wydaje się brakiem naszej natury, stało się właśnie przyczyną naszego panowania”. Gdyby człowiek miał owe zabezpieczenia, „nie potrzebowałby współpracy poddanych”. Na podstawie wymienionych tu zagadnień widać, jak bardzo Grzegorzowa antropologia inspiruje do dalszych rozważań, np. o Chrystusie, który swą moc panowania objawił właśnie wtedy, gdy Jego ciało zostało ukrzyżowane.
kp


CHIARA LUBICH
Charyzmat jedności
Fundacja Mariapoli – Wydawnictwo M
Kraków 2007, ss. 545.


14 marca 2008 roku odeszła do Pana Chiara Lubich. Niektórzy mówili o niej „elegancka starsza pani”, inni uważali ją za najbardziej wpływową kobietę w Kościele katolickim. Jan Paweł II powiedział o niej: „Zwiastunka jedności i miłosierdzia wśród wielu braci i sióstr we wszystkich zakątkach świata”. Z pewnością Chiara Lubich była jedną z czołowych postaci życia społecznego i religijnego na świecie. W Polsce nie należy, niestety, do najbardziej znanych sylwetek. Mało też jest polskich tłumaczeń jej licznych pism, wypowiedzi, listów i książek. Jej osoba jest z pewnością znana tym, którzy zetknęli się z promowanym przez Lubich charyzmatem jedności i założonym przez nią Ruchem Focolari. Dlatego cieszy fakt, iż na rynku pojawiła się publikacja, pod redakcją Michela Vandeleene, traktująca o podstawowym doświadczeniu duchowym Chiary, którym jest tytułowy charyzmat jedności. Całość została podzielona na trzy części: 1. Mistyka dla trzeciego tysiąclecia. Pisma wprowadzające w serce charyzmatu jedności; 2. Nowe spojrzenie na wiarę. Podstawowe prawdy Objawienia i życia chrześcijańskiego w świetle duchowości jedności; 3. Promienie światła na świat. Konsekwencje doktrynalne oraz konkretne następstwa społeczne i kościelne charyzmatu jedności. W tych trzech częściach zawarto podstawowe i najbardziej charakterystyczne teksty przedstawiające charyzmat jedności i ukazujące potrzebę jego krzewienia w Kościele. Chiara Lubich nie jest w tej publikacji po prostu teoretykiem, ale dzieli się żywym świadectwem swojej wiary. Charyzmat jedności to genialne lekarstwo na wiele bolączek tak współczesnego Kościoła, jak samego człowieka. Prezentowana lektura stanowi zatem świetny przepis na zaszczepienie i rozwijanie charyzmatu jedności w sercu i krzewienie go w świecie. Najlepiej zawartość książki oraz jej przydatność dla czytelników określają słowa samej autorki, umieszczone przez redaktorów na tylnej okładce: „Jeśli słowa zawarte w tej książce mają jakąś wartość, należy to przypisać charyzmatowi (...). Jest to dar Ducha Świętego, który (...) ze swej natury skierowany jest do tych w świecie, którzy chcą go przyjąć. Mam nadzieję, że pewne odblaski Jego światła i pewne promienie prawdziwej miłości, która promieniuje od Ducha, mogą stać się nowym bodźcem dla tych, którzy już zostali obdarowani tym charyzmatem; i poruszyć, oświecić, pobudzić, dodać otuchy, prowadzić do szlachetnych celów”.
ank


KS. TOMÁŠ HALIK
Noc spowiednika. Paradoksy małej wiary w epoce postoptymistycznej
tłum. Andrzej Babuchowski
Księgarnia św. Jacka
Katowice 2007, ss. 248.


Ks. Tomáš Halik w obiegowej opinii świata teologicznego i kościelnego, nie tylko w Polsce, jest kojarzony nade wszystko jako teolog, filozof czy psycholog, nie zaś jako spowiednik. Tymczasem w książce napisanej w 2005 roku nie tylko postanowił przedstawić siebie jako spowiednika, ale też wyznał, iż wśród wielorakich posługiwań kapłańskich to ceni sobie najbardziej, gdyż doświadczenie to uformowało jego „postrzeganie świata w większym stopniu niż lata studiów, praca zawodowa czy podróże po sześciu kontynentach naszej planety”. Autor przyjął sakrament święceń potajemnie w 1978 roku. Przez ponad 10 lat posługiwał głównie w ukryciu i w pojedynkę, jak inni prezbiterzy i biskupi Kościoła w Czechach. Po zmianach polityczno-
-społecznych, które zaszły w ostat­-
nich dekadach, ten region Europy uznawany jest dziś za najbardziej zsekularyzowany i zdechrystianizowany. Wydaje się, że dla lepszego zrozumienia książki Halika warto znać ten kontekst jego życia. Przyjęta konwencja publikacji jako wyznania spowiednika raczej nie jest ucieczką w dogodną formę literacką. Ks. Halik rzeczywiście regularnie spowiada, choć w swej książce nie o samej celebracji tego sakramentu pisze. Raczej wyznaje, dlaczego tak a nie inaczej postrzega Kościół i otaczający świat. Zza esejów widać kogoś, kto przede wszystkim stara się uważnie słuchać, zarówno wtedy, gdy spowiada, jak i wtedy, gdy zadaje mu pytania jego mała chrześnica lub student podczas wykładów, czy ktoś z grona proboszczów, do którego przynależy. Autora pracy wyróżnia też to, że nie ucieka w łatwe odpowiedzi. Zauważając niekiedy u innych ironię, próbuje także z niej korzystać, nikogo jednak nie lekceważąc. Sam bowiem chce być postrzegany jako ktoś, kto ma poczucie, że nie zakończył drogi nawrócenia i nie chce zajmować miejsca Boga w świecie. Dlatego na przykład, patrząc na ruchy odnowy w Kościele, nie zachwyca się wielotysięcznym „entuzjazmem religijnym” wyrażanym niekiedy podczas spotkań „dla Chrystusa” na stadionach, ale pyta, czy zaistnieje tam jakaś droga ku głębi, w stronę Paschy Chrystusa. Nie podziela również opinii, że jakiekolwiek mówienie o Jezusie służy obecności Ewangelii w życiu ludzi. Odrzuca zatem dobrze znany film o męce Pańskiej, bo Umęczony jawi mu się jako bohater. Nie zachwyca się rozkwitem religijności w Ameryce, bo wątpliwa jest – według niego – każda moda na chrześcijaństwo. Nie podziela też opinii, że źródłem współczesnych nieszczęść jest terroryzm islamski. Halik raczej zdaje się widzieć w nim swego rodzaju odpowiedź na kult przemocy szerzonej między innymi w filmowej kulturze Zachodu. Tym, co szczególnie ujmuje w prowadzonych przez niego dyskusjach, jest inspiracja do stałej refleksji. Jedynym punktem odniesienia wobec usłyszanych wypowiedzi lub zachowań pozostaje dla Halika zawsze pytanie, czy to jest właśnie ta prawdziwa wiara, nadzieja i miłość, droga podobna do tej, którą Abraham rozpoczął z jedynym Bogiem.
kp


JULIANA Z NORWICH
Objawienia Bożej Miłości
tłum. Aleksander Gomola
W drodze
Poznań 2007, ss. 275.


Kiedy ktoś mówi: „Wszystko będzie dobrze i wszystko dobrze się skończy”, miło słuchać takich pełnych optymizmu słów. Zapewne w głębi każdego człowieka jest zapisane przeczucie i pragnienie szczęśliwego finału wszystkich życiowych wydarzeń. Rodzi się jednak pytanie, czy zawsze można tak mówić bez bycia posądzonym o życiową naiwność. Zrozumieć zatem można chęć uważnego przyglądania się tym, którzy przejawiają głęboką nadzieję nie tylko wobec własnego życia. Takie uzasadnienie bezgranicznej nadziei pozostawiła Juliana z Norwich (prawdziwe imię autorki zapisków jest nieznane, a to, które funkcjonuje, stanowi jedynie nawiązanie do kościoła s. Juliany w angielskim Norwich, przy którym miała ona swoją pustelnię) w swoich pismach. Wyrosły one w dramatycznym okresie wojen w XIV-wiecznej Europie i towarzyszącej im epidemii dżumy oraz klęsk głodu. W przeważającej ocenie ówczesnych wydarzenia te były dowodem „dopustu Bożego i zapowiedzią rychłego sądu ostatecznego” (A. Gomola). Do tych zewnętrznych okoliczności życia doszło w wieku 30 lat Juliany z Norwich śmiertelne zagrożenie także jej życia. Od wczesnej młodości prosiła ona Boga o trzy łaski: „żywe doświadczenie męki Chrystusa”, „chorobę ciała” i „trzy rany”. Takie pragnienia wynikały: z oczekiwania jeszcze większej bliskości trwania z przyjaciółmi Jezusa w Jego męce; z pełnej akceptacji nadejścia własnej śmierci, ale poprzedzonej „ostatnim namaszczeniem”; z przyjęcia „rany skruchy, rany współodczuwania i rany wielkiej tęsknoty za Bogiem”. Współczesny czytelnik „objawień” (w tym wypadku należy je rozumieć jako doświadczenia religijne) Juliany może być zdziwiony treścią pierwszych fragmentów (1373 rok), ale raczej ogarnie go zdumienie po zapoznaniu się z całością. Zdumiewa przede wszystkim obraz Boga, który ostatecznie wyłania się na tle wszystkich dramatycznych zdarzeń, które przyszło lub przychodzi człowiekowi przechodzić: „I tak w naszym akcie stworzenia Bóg wszechmocny jest z natury naszym Ojcem; i Bóg mądrość wszelaka jest z natury naszą Matką, wespół z miłością i dobrocią Ducha Świętego”. Chrystus Matką? To pytanie nie zostało wymyślone przez współczesnych. Juliana tak wprost nie pytała, ale była o tym przekonana: „On jest naszą Matką w miłosierdziu (...); gdyż w naszej Matce, Chrystusie, wzrastamy i ubogacamy się; i w miłosierdziu naprawia nas i przywraca do życia”. Zatem Chrystus Matka stanowi ostateczne uzasadnienie nadziei zawartej w słowach: „Wszystko będzie dobrze”.
kp


BOHDAN KRÓLIKOWSKI
Akt oskarżenia
Wydawnictwo KUL
Lublin 2007, ss. 155.


Pamiętam premierę prasową „Katynia” Wajdy. Nastawienie dziennikarzy i krytyków było zróżnicowane: byli zachwyceni, byli zawiedzeni, odezwały się też głosy napastliwe – wśród nich niezbyt grzecznie sformułowane pytanie całkiem młodego dziennikarza, dlaczego dopiero teraz. Wajda odpowiadał bardzo spokojnie i rzeczowo, był zmęczony i wzruszony, ale świetnie nad tym panował. Wyjaśnił, że wprawdzie od kilkunastu lat są już polityczne warunki do powstania takiego filmu, ale on czekał, aż ukaże się książka mówiąca nieco głębiej nie tylko o samej zbrodni ludobójstwa, ale także o zbrodniczym kłamstwie, zbrodniczym prześladowaniu prawdy. Ukazała się książka Andrzeja Mularczyka Katyń. „Post mortem”, można więc było przystąpić do pracy nad scenariuszem. Dłużej zwlekać Wajda nie chciał, bo bał się, że nie starczy mu fizycznych sił do reżyserskiej roboty nad trudnym dziełem. Powiedział na końcu, że spodziewa się kolejnych polskich filmów o katyńskiej zbrodni. Pomyślałem wtedy o innym scenariuszu katyńskim filmowca średniego pokolenia, scenariuszu, na którego realizację zabrakło pieniędzy, a także o książce lubelskiego pisarza Bohdana Królikowskiego Akt oskarżenia. Film oparty na tej książce stanowiłby wspaniałe uzupełnienie filmu Wajdy. Bohdan Królikowski to pisarz wierny, pracowity, konsekwentny. Osią jego twórczości są losy żołnierskie, ułańskie, powstańcze. Jego książki są w naszej literaturze zjawiskiem osobnym – nie tylko przez zakorzenienie w staropolszczyźnie Paska i Kitowicza, przez odważne podjęcie tradycji Sienkiewicza i Conrada. Takie powieści jak Ułańskie lato, Wiatr na szablach czy Pamięć wrzosu to pisanie historii sercem i na sercach czytelników. Akt oskarżenia jest zbiorem trzech kameralnych opowiadań o losach kawalerzystów pułku ułanów krechowieckich; wszystkie trzy – jak zawsze u Królikowskiego – oparte na drobiazgowej znajomości realiów, od szczegółów munduru i oporządzenia, po sprawy obyczaju i języka, historię bitew i frontów. W Taczance zawodowy oficer wieziony do obozu w Starobielsku wspomina swoje życie, młodość na froncie wojny bolszewickiej 1921 roku, czasy pokoju, kampanię wrześniową. Stan służby chorążego Kornasa to fabularne, barwne i obrazowe rozwinięcie życia polskiego podoficera, życiorysu zamkniętego w teczce z archiwów Instytutu Sikorskiego w Londynie, od munduru carskiego huzara, po służbę w Brygadzie gen. Maczka na froncie zachodnim II wojny światowej – prawdziwa żołnierska odyseja. Trzeci tekst, Akt oskarżenia, przywołuje czasy najnowsze – losy kawalerzystów, którzy jako AK-owcy trafili do UB-owskich więzień i lochów przesłuchań, cel śmierci. To opowieść o oficerze, który dożył przełomu 1989 roku i czeka na sprawiedliwość, na rehabilitację ofiar, ukaranie oprawców. Ta wyciszona, bardzo osobista literatura stawia pytania najważniejsze: o sens historii, moralność polityki, los ludzi szlachetnych. O Królikowskim nie pamiętają gremia rozdzielające nagrody, pisma lansujące mody literackie, wieńczące sezonowych idoli. Byłoby szkoda, gdyby zapomnieli o nim czytelnicy. Kto inny nauczy ich właściwie pamiętać o krwi zapomnianej przez historię?
pw


CATHERINE DE HUECK DOHERTY
Dusza mojej duszy. Droga do serca modlitwy
tłum. Maria Partyka – Katarzyna Dudek
Wydawnictwo Karmelitów Bosych
Kraków 2007, ss. 136.


Catherine de Hueck Doherty należy do grona tych osób, o których z pewnością można powiedzieć, że o życiu wiedzą niemało. Córka rosyjskiego dyplomaty, zamężna od 15. roku życia, po latach cierpień i kościelnym stwierdzeniu nieważności małżeństwa stanie na ślubnym kobiercu ponownie, by ostatecznie podjąć wraz z mężem drogę ślubów czystości. Doświadczyła rewolucyjnej pożogi we wnętrzu carskiej Rosji i ceny wojennego chleba zachodniej Europy, przeszła z prawosławia na katolicyzm, zaznała trudu pracy fizycznej, osiągnęła po drugiej stronie Atlantyku sukces na kierowniczym stanowisku, by w końcu założyć wspólnotę świeckich żyjących radami ewangelicznymi i pomagających biednym. Zwykła ponoć mówić, że „miłość jest bardzo pomysłowa”, przy czym wiedziała, że źródłem i oparciem tej miłości jest Bóg. Bóg, którego człowiek spotyka w stworzeniu, w drugim człowieku i przede wszystkim poprzez modlitwę. Taki „schemat” Bożej obecności praktykowany jest do dziś w powołanym przez Catherine Madonna House – zgromadzeniu konsekrowanych osób świeckich i księży. Każdy z niedługich rozdziałów książki Dusza mojej duszy będącej swe-
go rodzaju pamiętnikiem, zawierającym obok osobistych zwierzeń założycielki Madonna House także rady i pouczenia dla czytelnika, kończy się krótką formułą modlitewną. Refleksje te nasycone są duchem hezychastycznym (autorka zakorzeniona jest w tradycji wschodniej), na gruncie katolickim można dopatrzyć się tu charyzmatu karmelitańskiego. Modlący się człowiek staje przed Bogiem w swym duchu jako oblubienica przed Oblubieńcem;
autorka bardzo odważnie, ale też bez zbędnej pruderii podejmuje tradycję wyrastającą z Pieśni nad pieśniami, w której spotyka się „dwoje jedynych”. To mistyczne spotkanie dokonuje się po czasie nocy i cierpień, albo raczej przeplata jedno z drugim – także ten aspekt modlitwy, kiedy jest ona jedynie trudną drogą pośród mroków, nie został tu pominięty.
Dusza wie, że Ukochany, którego szuka i do którego się zwraca,
jest Ukrzyżowanym. Mistyczna symbolika zaślubin nigdy nie uchyla się przed zaakceptowaniem i przy­jęciem cierpienia; to właśnie w miłości jest dla niego miejsce, choć nie ono jest tu najważniejsze. Modlitwa w samotności serca – choćby pośród tłumów, w której dokonuje się to wzajemne obdarowywanie i przyjmowanie, prowadzi do stanu, w któ­rym – jak cytuje C. de Hueck Doherty – „już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20) – i dopowiada: „To jest nasza siła. To jest nasza chwała. To jest nasza tajemnica”. Warto w tym miejscu wspomnieć
o wydanej przez IW PAX
w 1991 roku książce Catherine
de Hueck Doherty Pustynia.
Duchowość wschodniochrześcijańska dla człowieka Zachodu,
w której gruntownie przedstawiona została sytuacja spotkania Boga w milczeniu, samotności
i modlitwie.
aso


ELŻBIETA SUJAK
ABC psychologii komunikacji
WAM, Kraków 2006, ss. 95.


Żyjemy w świecie niezwykłych technologii. Szybkość i ilość informacji, które sobie przekazujemy, jest imponująca, wręcz niewyobrażalna dla przeciętnego „zjadacza chleba”. W dowolnym momencie, dzięki internetowi możemy przenieść się niemal w każdy zakątek świata, przesłać wiadomość, odbyć wideokonferencję... Wydawać by się mogło, że opanowaliśmy do perfekcji sztukę komunikacji. Jednak czy samą umiejętność przekazywania informacji już można nazwać komunikacją? Ilość nie oznacza jakości. Łacińskie communicatio oznacza m.in. porozumiewać się z kimś, rozmawiać, przekazywać wiadomość. W liturgii słowo to odnosi się także do swego rodzaju jedności. W takim rozumieniu komunikacja jest czymś więcej niż zwykłym informowaniem, jest sposobem kontaktu, w którym liczą się nie tylko słowa, ale również gesty, natężenie głosu, rodzaje sformułowań, zachowanie, to wszystko, co można nazwać przekazem niewerbalnym. Komunikacja to także umiejętność słuchania będąca fundamentem wzajemnych relacji, to sztuka, która ma swoje tajniki, konkretne elementy składowe. W jej arkana wprowadza nas wybitna specjalistka w dziedzinie psychologii i psychiatrii, lekarz neurolog, dr Elżbieta Sujak. Już po kilku stronach lektury okazuje się, że sposób komunikowania się kryje w sobie mnóstwo informacji o rozmawiających. Tak więc do podstawowych elementów konstruktywnej rozmowy należą: świadomość odrębności rozmówców, akceptacja i umiejętność aktywnego i uważnego słuchania. Poprzez wyjaśnienie pojęć autorka wprowadza czytelnika w zasady komunikowania się, które pozwalają na nawiązanie relacji i zapewnienie – tak sobie, jak drugiemu człowiekowi – należytej przestrzeni, by rozmawiający lub przekazujący komunikaty mieli poczucie wzajemnego szacunku i bezpieczeństwa. Ważnym elementem rozważań jest analiza treści komunikatów oraz sposobów ich przyjmowania i przekazywania. Dla wielu odkryciem może być to, że we wzajemnej komunikacji, w sposobie wyrażania się, pod „powierzchnią” wypowiadanych słów kryje się sposób postrzegania siebie, własnych potrzeb, uczuć i stanu świadomości. Autorka ukazuje również sposoby manipulacji, świadomych lub nie, w procesie komuniko­wania się. Mamy też okazję prześledzić współzależność komunikacji i rozwoju osobowości. Opracowanie E. Sujak stanowi cenną pomoc w zasadzie dla każdego, kto chce poznać siebie, swój sposób komunikowania się. Warto, by sięgnęli po nie również ci, których zajęcie polega na ­pracy z ludźmi. Dla szefów firm, rodziców wychowujących dzieci, kierowników duchowych, nau­czycieli, wychowawców seminaryjnych książka ta może się okazać pomocna na co dzień, roz­wijając umiejętność nawiązywania dojrzałych relacji opartych na przejrzystym i owocnym sposobie wzajemnego komunikowania się.
ez

BOGDAN KOCAŃDA OFMConv
Jak pomagać cierpiącym z powodu działania złych duchów. Poradnik
Wydawnictwo OO. Francisz-kanów „Bratni Zew”
Kraków 2007, ss. 183.


Owoce działania złego ducha rzucają się dziś w oczy. Na różne sposoby manifestuje on bezpardonowo swoją złowrogą, niszczycielską siłę wobec człowieka. Pró­buje zawłaszczyć serca i umysły poszczególnych osób i społeczności. Rozpoczęta od rajskiego kuszenia walka duchowa wciąż trwa i jest codziennym wyzwaniem dla każdego wierzącego. Choć ostateczne zwycięstwo należy do Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego oraz Jego wyznawców, realna obecność szatana zbiera jeszcze swoje żniwo w osobach w różnym stopniu uwikłanych w zło. Przypomina nam o tym o. Bogdan Kocańda w swojej kolejnej publikacji. Już sam tytuł książki mówi o istnieniu cier­piących z powodu działania złego ducha. Ten, kto choć raz bezradnie szukał pomocy dla blis­kich, ponieważ stali się ofiarami bioenergoterapeutów, metody Reiki, kursów Silvy czy „zabawy” w okultyzm, wie, jakim wsparciem może być taki poradnik. Je­go autor w jasny i przystępny spo­sób dokonuje rozróżnienia pomię-
dzy pokusą, opresją, obsesją a opę­-
taniem diabelskim. Udzie­la praktycznych wskazówek, jak zwyciężać złego ducha, u kogo i jakiej szukać pomocy. Jako egzorcysta dzieli się doś­wiad­czeniem swej posługi, wyz­wa­lając w czytelniku współczucie i troskę o osoby, które stały się ofia­rami zwodzenia. Z dużym realizmem podkreśla, jak potrzebna jest mądra i długofalowa opieka nad tymi cierpiącymi osobami i nad ich rodzinami. Na powagę problemu uwrażliwia szczególnie duszpasterzy, gdyż towarzyszenie duchowe, pomoc sakramentalna konieczne są o każdej porze dnia i nocy. Autor nie koloryzuje rzeczywistości: każdy, kto wejdzie na drogę towarzyszenia osobie znie­wolonej, z jednej strony doś­wiadczy mocy Bożej obecnej w Koś­ciele, a z drugiej pozna działanie ciemności. O. Kocańda jako franciszkanin odwołuje się do postawy i sposobu postępowania swego zakonodawcy – św. Fran­ciszka z Asyżu. U niego też szuka inspiracji dla stawania się „sprzymierzeńcem” cierpiących duchowo osób, co podkreśla aktualność podejmowanego zagadnienia.

Pastores poleca