z KS. JANUSZEM LEWANDOWICZEM, rektorem Wyższego Seminarium Duchownego w Łodzi, rozmawia ks. Wojciech Węckowski.

Gdy przyszedłem po raz pierwszy do seminarium, w celu złożenia dokumentów, wydawało mi się, że najładniejsze, najwygodniejsze miejsce przeznaczone jest dla gościa. Dlatego usiadłem na fotelu rektora. Zostałem jednak pouczony, że miejsce interesanta jest z drugiej strony biurka. Czy Ksiądz Rektor miał nieraz tego rodzaju humorystyczne zdarzenia przy rozmowach kwalifikacyjnych?
Takie niecodzienne zdarzenie miało miejsce, gdy przyszedł 82-letni kandydat, prosząc o przyjęcie do seminarium. Innych tego typu przypadków nie pamiętam. Bywają niekiedy sytuacje zaskakujące. Zwykle atmosfera rozmów kwalifikacyjnych, chociaż życzliwa, jest przecież także oficjalna. Różnie ją kandydaci przeżywają... Niektórzy czasem czują się tak swobodnie, że może to nawet wprowadzać w zakłopotanie. Jest to już jakiś znak, który skłania do postawienia pytania o środowisko, w jakim kandydat przebywał, na ile stara się naśladować współczesne modele zachowań człowieka bez barier, a może o to, czy nie kryje się za tą postawą jakaś bezradność. Z drugiej strony współczesne modele kreują często postawy przebojowe. Nie mogę na przykład przyzwyczaić się do tego, a jest to coraz częstsze zjawisko, że ktoś zaczyna w rozmowie zachwalać swoje zdolności, kwalifikacje, mówić, iż jest osobą nawiązującą łatwo relacje z otoczeniem, przyjazną, pilną, przykładną itd. Mam wówczas wrażenie, że rozmowa dotyczy przyjęcia do pracy i wedle obecnych standardów trzeba się jak najlepiej zareklamować. Tymczasem ja chcę spotkać w rozmowie człowieka, a nie wyuczoną regułkę. Można by szeroko ten temat rozwijać, zwracając uwagę, że wkrótce kandydat stanie w seminarium wobec rzeczywistości, która szybko zedrze otoczkę tego, co ukazuje on innym jako swój obraz „życzeniowy”, i będzie słyszał: „to jest jeszcze nie tak”, „nad tamtym trzeba jeszcze popracować”, a „to trzeba zupełnie zmienić”.

Jaki cel tych rozmów Ksiądz Rektor sobie stawia? Wiadomo, że każde seminarium i każda osoba pełniąca funkcję rektorską chce jakoś rozpoznać konkretnego kandydata...

Na pewno chodzi o rozpoznanie w sensie ogólnym – od strony środowiska, z jakiego wywodzi się kandydat, pewnych jego umiejętności, inteligencji, przeszłości związanej z Kościołem. Jakie związki kandydat z nim miał? Czy był ministrantem? Czy był/jest związany z jakimś ruchem? Skąd w ogóle zrodziła się w nim myśl o powołaniu? Chodzi o poznanie motywacji, jaka stoi u progu decyzji o zgłoszeniu się do seminarium, i o jej genezę; jak ktoś dojrzewał do takiej decyzji. Bywają decyzje jednorazowe, silne, pewne, ale zwykle myśl o kapłaństwie nie pojawia się nagle, tylko jakoś się „nabudowywuje”. Człowiek wzrasta w pewnej atmosferze i jednocześnie dorasta do decyzji.
Rozeznanie to jest potrzebne, żeby z jednej strony przyjrzeć się rozwojowi człowieka, a z drugiej strony jakoś go później w trakcie formacji wspierać.
Sprawa druga to stwierdzenie na samym początku, czy kandydata coś nie dyskwalifikuje – mam tu na myśli choroby psychiczne, próby samobójcze. Problemy wynikające z kontaktów z narkotykami czy patologicznego środowiska rodzinnego nie zawsze muszą stanowić przeszkodę. Chodzi wówczas o wstępne rozeznanie, czy nie obciążają na tyle, że uniemożliwiają człowiekowi podejmowanie wolnych decyzji, a przez to kroczenie drogą formacji. W tym negatywnym ujęciu chodzi o wykluczenie, że kandydat nie może być przyjęty ze względu na nieprawidłowości i przeszkody wyraźnie zapisane w prawie.

Czy Ksiądz Rektor, rozmawiając w cztery oczy z kandydatem, zakłada sobie taki cel, że w momencie rozmowy musi zdobyć stuprocentową pewność co do kandydata, czy ewentualnie zostawia sobie miejsce na wątpliwość, myśląc: „Zobaczymy, może uda się tego kandydata uformować”? To chyba też jest bardzo ważna kwestia związana z wątpliwością co do przyjęcia kogoś do seminarium.

Takiej stuprocentowej pewności nigdy się nie ma. Można być jedynie przekonanym. Myślę, że potrzebne jest takie przekonanie. To, że kandydat ma nie całkiem dojrzałą motywację, nie wyklucza możliwości przyjęcia go, ponieważ seminarium jest również środowiskiem, w którym człowiek dojrzewa. Motywacja zaczyna się zmieniać i z czasem zmienia się na tyle, że człowiekiem w jego drodze ku kapłaństwu kierują zupełnie nowe racje w stosunku do tych, z którymi przychodził do seminarium. Spotkałem się z taką sytuacją, że ktoś, kto skończył seminarium, w pewnym momencie powiedział: „Przyszedłem, żeby zaszpanować wobec kolegów”, a w trakcie formacji zaczęło się z nim dziać coś, co go wewnętrznie zmieniło. I to, co było jakimś tylko zewnętrznym sposobem zaszokowania środowiska, stało się wewnętrznym wyborem. Więc nie wykluczam możliwości przyjmowania takich osób – oczywiście, w pewnych ramach, będących do zaakceptowania z punktu widzenia funkcjonowania takiej uczelni jak seminarium. Myślę, że jednoznacznym idealnym wymaganiem jest to, żeby kandydaci byli ludźmi odpowiedzialnymi, o jasno określonej motywacji, pewnymi swojej decyzji.

Pastores poleca