Mnisi, podobnie jak inni ludzie, jednym pociągnięciem potrafią zrujnować swoje życie w odwecie za niespełnione marzenia, doznane cierpienia i niemoc w zrozumieniu sensu tak właśnie ułożonego i funkcjonującego świata. Ale to tylko jedna z wielu oznak rozpaczy, której korzeniem jest zwykłe samolubstwo. Zdaje się, że jej formą szczególnie niebezpieczną jest nosząca wszelkie pozory spokoju klasztorna, zakrzepła wegetacja, pod skorupą której tli się niebezpiecznie upór (mylony z wolnością), umiejętność przystosowania się (mylona z roztropnością) oraz potrzeba zaspokajania najdzikszych duchowych pragnień (mylona z kontemplacją). Ostatecznym owocem takiego życia jest duchowa śmierć. Stan ten sami zainteresowani rozumieją jednak nieco inaczej – jako smakowanie egzystencji osobnika nadzwyczajnego, wymagającego ustawicznej atencji i w pewnym sensie wykraczającego poza ciasnotę epoki, w której przyszło mu żyć i która rękami współbraci zniszczyła tę nadzwyczajność i jedyność. Jeśli ktoś taki nie opuszcza w asyście kamer klasztoru, to również dlatego, że nie ma gdzie pójść (brak domu, brak widowni) i nie umie przezwyciężyć ukrytego pod nawarstwionymi przyzwyczajeniami lenistwa.
Błąd początkowy
Doświadczenie pokazuje, że bardzo rzadko udaje się przywrócić do życia tak umarłych, choć dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Realizm i uczciwość nakazuje nam raczej pamiętać o początkach kontemplacyjnej drogi, kiedy to rozpisujemy niejako „wzór matematyczny” naszego przyszłego życia, i nie zapominać, że błąd początkowy będzie powtarzać się w nim aż do końca.
Takim błędem jest bagatelizowanie głównego zadania kandydata do życia mniszego, jakim jest rozpoznanie przemocy w sobie, jej nazwanie, skanalizowanie (nazwanie jest już w pewnym sensie „kanalizacją przemocy”) i przemianę w dobro, wreszcie, przyjęcie ofiarowanego nam stanu rozbrojenia, czyli uwolnienia naszego wnętrza przede wszystkim od fałszywych potrzeb i fałszywych wartości, które stawiane są jako nadrzędny cel naszego życia przez tkwiące głęboko w nas aspiracje, źle wychowane emocje czy nieubłagane mody – obsesje bezlitośnie fundowane przez rzekomo wolny świat. Ale to dopiero połowa sukcesu, gdyż to formująca kandydata wspólnota powinna codziennie rozpoznawać własną przemoc i nie pozwolić jej obrastać w łuski nobliwej tradycji. (...)