Życie, w którym pokus się nie uwzględnia, to życie dość wygodne, wesołe, beztroskie. Za pokusę uważa się coś miłego albo po prostu nazywa się ją okazją. Życie ludzkie, mimo rozwoju technologii, w swoim ludzkim, etycznym, moralnym wymiarze pozostaje zawsze to samo. Chrystus jest ten sam, „wczoraj i dziś, ten sam także na wieki” (Hbr 13,8), i pokusy są te same, tylko my – jak pisze autor Listu do Hebrajczyków – „daliśmy się uwieść różnym i obcym naukom” (por. Hbr 13,8). Bo jak nazywa się dzisiaj te sytuacje, w których ksiądz daje się wciągnąć w malwersacje finansowe, mając obiecane zyski, a kończy się to dla niego i innych katastrofą? Przecież to nie pokusa, lecz okazja łatwego zarobku. Jak nazywa się sytuacje, w której jedzie do sanatorium, daje się tam poznać jako miły „Wojtek”, kobiety lgną do niego, wie, że może przeżyć tu gorący seks i następnie wrócić do parafii i dalej być tym, kim był? To przecież okazja wielkiej przygody, nie pokusa. Jak wreszcie nazywa się udział duchownego w spotkaniach, podczas których leją się hektolitry alkoholu, bo przecież „trzeba się rozluźnić”, a po jakimś czasie nie może on już przestać „się rozluźniać” i ciągle nie wiadomo, czy będzie w stanie dzisiaj stanąć przy ołtarzu trzeźwy czy nie? To też są przecież liczne okazje, nie pokusy.
Św. Jan Vianney nie zgodziłby się na żadne „przedefiniowanie” pokus, na żaden lekceważący uśmiech. W jednej ze swoich książek Marian Zawada OCD napisał, że mówić o duchowości bez siedmiu grzechów głównych, to zapraszać kogoś do tańca, nie mówiąc mu, że jest to taniec na polu minowym. Ten „taniec” – powiedziałby dziś św. Jan Maria Vianney – to nasze kapłańskie, piękne życie. Ale są na tym polu miny, sprytnie ukryte pod wesoło uśmiechającymi się koszykami kwiatków. Pokusy istnieją, prowadzą do grzechów, a grzech sprowadza cierpienie i śmierć. Te miny, ukryte pod stokrotkami, rozszarpały już niejedno tak samo niewinne, jak i naiwne kapłańskie życie. Na naszych oczach, również w Polsce, areszty, więzienia, poradnie odwykowe, groby, na których napisano, że zmarł „nagle” lub „tragicznie”, zapełniają się kapłanami. Stoimy przed tymi wstrząsającymi historiami księży w więzieniach, zniszczonych przez używki, ukrywających się jak szczury w kanałach i myślimy: przecież to był wspaniały ksiądz, dobry człowiek, wrażliwy mężczyzna... i tak dał się wciągnąć? Dopiero w takich sytuacjach można naprawdę zetknąć się z rzeczywistością, którą św. Jan Vianney opisał słowami: „Diabeł kusi tylko te dusze, które chcą uwolnić się z sideł grzechu, oraz te, które żyją w stanie łaski. Wszystkie pozostałe dusze należą do niego, więc nie ma potrzeby ich kusić”. Zatem punkt pierwszy nauki Proboszcza z Ars o pokusie to po prostu poważne potraktowanie tematu.
Walka, a nie rozmyślanie o walce, czyni żołnierza
W jednym ze swoich kazań św. Jan Vianney powiedział: „Nasz Boski Zbawca zechciał być dla nas wzorem we wszystkim, także w walce z pokusami. Dlatego pozwolił wyprowadzić się na pustynię. Podobnie jak dobry żołnierz nie boi się walki, tak dobry chrześcijanin nie powinien obawiać się pokus. Każdy żołnierz jest dzielny w koszarach, lecz dopiero na polu bitwy okazuje się, który jest odważny, a który jest tchórzem”.
W tym zdaniu warto przyjrzeć się szczególnie militarnym terminom „walka” i „żołnierz”. To, oczywiście, nic nowego, cała Biblia pełna jest militarnych skojarzeń mówiących o walce z szatanem czy ludzkimi słabościami. Terminologia militarna pasuje do naszej męskiej natury, konieczne byłoby więc wprowadzenie do kapłańskiej duchowości etosu walki. Kiedyś jeden z mężczyzn powiedział mi, że ma dość, gdy młody wikariusz w czasie kazania wciąż powtarza: „Przytul się do Jezusa”. Ten uczestnik naszych męskich rekolekcji – młody przedsiębiorca, ojciec trzech synów – powiedział mi: „Proszę Księdza, ja nie chcę się przytulać do żadnego Jezusa. Ja chcę się zbawić, nawet jeśli trzeba byłoby o to walczyć!”.
A zatem walka jest mostem między pokusą a świętością. Skoro to takie proste, to dlaczego, idąc przez życie, nieustannie mijamy poszarpane losy tych, którzy przecież też o tym wiedzieli? Może jednak nosimy w sobie jakieś – z pozoru ewangeliczne – usprawiedliwienie: przecież my – księża – walczymy! Walczymy o dusze innych! Jeśli jednak spojrzymy na różnych – dziś powiedzielibyśmy – ewangelizatorów, założycieli zakonów, wspólnot, ruchów, to tak naprawdę zakładanie tych dzieł nie było ich priorytetem, a czasami nawet wcale nie było ich zamiarem. Oni po prostu byli wojownikami o własne i w pewnym sensie tylko własne zbawienie, jednak potem zaczęli do nich dołączać inni, którzy przyjęli ich „metodę” jako własną, ale to działo się niejako „samo”, w sposób przez nich niezaplanowany: zaczęły powstawać wspólnoty ożywione duchem założyciela, który w pierwszej kolejności walczył o siebie, a nie o innych. Inni zapalali się ogniem, którym płonął sam założyciel, a płonął ogniem walki, w którym wytapiała się jego świętość.
Jest to być może powód, dla którego ksiądz uważany za gorliwego pasterza nagle ulega jakiejś ogromnej pokusie, grzeszy, wplątuje się w sidła, które okazują się jego duchową niewolą, ta zaś uniemożliwia mu ową „walkę o innych”.
Duchowi mistrzowie mówią, że walka duchowa musi rozgrywać się na poziomie: szatan, świat i ciało. O każdej z tych sfer napisano już wiele. Walka na tych trzech poziomach nie zapewnia świętości, ale niewątpliwie ku niej prowadzi. W taki oto sposób, czyli poprzez walkę, przejdziesz od pokusy do świętości – powiedziałby dzisiaj do nas św. Proboszcz z Ars. W jednym ze swych kazań tak to zilustrował: „W pewnym klasztorze podczas Mszy świętej mnich ujrzał diabły krążące wokół świętych zakonników. Zwrócił szczególnie uwagę na jednego, który deptał mnicha po głowie, i drugiego, który to zbliżał się do innego brata, to od niego cofał. Po Mszy świętej zapytał więc obu tych mnichów, co ich rozpraszało. Pierwszy powiedział, że myślał o remoncie klasztornej podłogi, a drugi czuł, że diabeł zbliża się doń co chwilę, by zaatakować, lecz za każdym razem odpierał pokusę. Tak właśnie postępują dobrzy chrześcijanie, przez co pokusy stają się dla nich źródłem zasług”. Ten „remont klasztornej podłogi”, skądinąd rzecz dobra i pożyteczna, w tym akurat kontekście brzmi jak pewnego rodzaju ucieczka, „temat zastępczy”, aby nie zająć się tym, o co naprawdę w życiu duchowym chodzi. Tak oto pokusa, na którą nie zwraca się uwagi, bo ma się do zrobienia „remont podłogi” (do tego można dodać ściany i dach, drogę, płot i inne rzeczy), powoduje, że człowiek nie ma czasu zobaczyć, że pokusa już „depcze mnie po głowie”. Po prostu się tego nie widzi, ponieważ pokusa najpierw działa stricte duchowo, ociera się o nas jak kotka, a nie atakuje jak jastrząb; jej nie widzimy, widzimy natomiast „remont podłogi”, bo to sprawa konkretna, materialna, twarda. Ciągnąc dalej ten wywód, można stwierdzić, że jak dla niektórych zniechęconych mężów i ojców ich „zapracowanie” to po prostu ucieczka od domu i jego problemów, tak w życiu pasterzy osławione „zapracowanie” może być ucieczką od samego siebie, własnych grzechów, słabości, braku modlitwy, refleksji itd. Jeśli ten mnich, mając się modlić, myśli o „remoncie podłogi”, to o czym będzie myślał, gdy już będzie ją remontował?
Pokusom trzeba się przyjrzeć o tyle, o ile sprzyja to walce z nimi, nie chodzi jedynie o ich analizowanie i rozpamiętywanie. Proboszcz z Ars mówił: „Żyła kiedyś wielka święta (Vianney ma zapewne na myśli św. Teresę od Jezusa), która po fali pokus skarżyła się Jezusowi: «Gdzieżeś był, Jezu mój najdroższy, podczas gdy szalała ta straszna nawałnica?». Pan jej odpowiedział: «Byłem w twoim sercu i z radością patrzyłem, jak dzielnie walczysz»”.
Św. Jan Maria Vianney chciał więc zachęcić wszystkich, by dawali sobie czas na przyjrzenie się mechanizmom pokus i grzechów, zaniedbań i błędów, które mają miejsce w ich życiu, by od nich nie uciekać w niekończące się przecież remonty. Czy nie chodzi tu po prostu o rachunki sumienia, które przecież mają być odbiciem się od pokus do świętości?
Bezsilni ale czy bezradni?
Wspomniana w poprzednim cytacie obecność Chrystusa przy (lub nawet więcej: „w”) walczącym chrześcijaninie jest tu kluczowym a zarazem tajemniczym elementem: skoro On jest we mnie, to w jakim stopniu zwycięstwo zależy ode mnie, a w jakim stopniu od Niego, który przecież może wszystko? Odpowiedź jest prosta: Bóg wspiera walczących. Oba człony tego zdania są ważne, i to, że wspiera, i to, że walczących. Wynika z tego, że nie-walczących nie wspiera, dlatego ciągle Proboszcz z Ars, przy całej swojej wierze i ufności Bogu, tak gorąco zachęca do walki z pokusami, bo im bardziej czuwamy, walczymy, zmagamy się, tym bardziej jesteśmy wspierani: „Diabła spotykamy na każdym kroku i na każdym kroku stara się on zagrodzić nam drogę do nieba, lecz zawsze i wszędzie możemy być w tej walce zwycięzcami. Z tą walką bowiem rzecz ma się inaczej niż z innymi. W ludzkich walkach nigdy nie można być pewnym zwycięstwa; w tej zaś, jeśli chcemy, zawsze możemy być pewni zwycięstwa z pomocą łaski Bożej, której nam Pan nie odmówi, gdy poprosimy. Gdy się nam zdaje, że już wszystko stracone, wystarczy zawołać: «Panie, ratuj, bo giniemy!». Pan bowiem jest stale obok nas, patrzy na nas przyjaźnie, uśmiecha się i mówi: «Widzę, że Mnie kochasz, że naprawdę Mnie kochasz»”.
Tak więc wobec pokus jesteśmy bezsilni, bazują one na tym, co w nas najsłabsze, najdelikatniejsze, ale nasze szczęście polega na tym, że żyjemy po dwudziestu wiekach zmagań Kościoła „walczącego”. Znamy cały arsenał środków do tej walki, zabezpieczeń, tarcz ochronnych, centrów ostrzegania itd. Chodzi jednak o to, by te środki po prostu stosować, a nie o nich wiedzieć. Kto je stosuje, ten wie, że one naprawdę działają; komu naprawdę chce się walczyć, ten dobierze broń i będzie skutecznie walczył; kto nie chce walczyć, już został zwyciężony. Jana Marię Vianneya uważa się za ascetę – dla jednych jest to fascynujące i pociągające, innych może jednak odstraszać. Warto zobaczyć w nim także wojownika. A że ze znanych nam rycin św. Proboszcz z Ars nie wygląda na wojownika, to nic nie znaczy. Wielu mistrzów świata w różnych dziedzinach sportu nie wygląda na czempionów, dopóki nie pozna się ich osiągnięć. Osiągnięcia św. Proboszcza na polu duchowej walki są nie do podważenia.
Jakie pokusy są najczęstsze? Oto co mówi Święty: „Najczęstszymi pokusami są pycha i nieczystość. Jednym z najlepszych sposobów walki z nimi jest aktywne życie na chwałę Bożą. Tymczasem tak wielu ludzi poddaje się słabościom i nieróbstwu, nic więc dziwnego, że diabeł trzyma ich pod pantoflem”. Tak więc droga do świętości wiedzie – pośród pokus – poprzez pracę, znajdowanie sobie zajęć, pokorne podejście do siebie i innych. Ciekawe, że słabość nieczystości jest dla św. Jana Marii tak bardzo związana z pychą i nieróbstwem, czyli inaczej lenistwem. Toczący się kamień nigdy nie obrośnie mchem – mawiali ojcowie pustyni. Ciekawe jest też użyte przez niego sformułowanie „aktywne życie”. Dziś panuje moda na aktywne życie, zarówno na poziomie ciała (fitness, dobór diet), jak i osobowości (kursy, szkolenia, hobby, rozwijanie pasji). Święty mówi jednak o aktywnym życiu dla chwały Bożej: to jest coś więcej niż siłownia czy skakanie ze spadochronu, pasieka czy hodowanie gołębi. Chodzi jednak wciąż o aktywne życie. Proboszcz z Ars pokazuje tu zdecydowanie inny i o wiele trudniejszy poziom tej „aktywności”. Walka z pokusami, jeśli ma być drogą do świętości, ma być oddawaniem się z pasją budowaniu królestwa Bożego na ziemi. Najpierw w sobie, potem w innych. Ale liczy się pasja, życie aktywne. Liczy się wybór. Jeśli nie wybierzemy tego, co chcemy, stanie się to, czego nie wybraliśmy i czego nie chcemy – może tak by dzisiaj powiedział do nas ten święty wojownik. Pośród śpiewu syren (pokus), warto już dziś wystartować ku mecie świętości.
KS. ADAM RYBICKI (ur. 1967), teolog, adiunkt w Instytucie Teologii Duchowości Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Opublikował m.in. książki: Lew i baranek. O duchowości mężczyzny, Compassio Mariae w chrześcijańskim życiu duchowym, Słudzy miłosierdzia. Duchowa formacja do posługi caritas oraz Wąż i gołębica. Męska osobowość a męska duchowość.
W: Pastores 2(75)2017